wtorek, 18 grudnia 2012

Porozmawiamy o zdradzie

Ten wpis i kilka następnych chcę poświecić zdradzie, intrygującemu zjawisku, które jednych łączy, a innych dzieli. Chcę przeanalizować mechanizm tego złożonego procesu psychologicznego, który jest tak niejednoznaczny. Staje się barierą w związku albo, przeciwnie, zwiększa jego atrakcyjność. Moją intencją jest przeanalizowanie, czym jest zdrada i pokazanie Wam sposobów reagowania w tej trudnej emocjonalnie sytuacji. Nie chodzi mi o to, aby przekonywać Was, że to normalne zjawisko i trzeba przejść nad nim do porządku. Zależy mi na tym, aby ta wiedza pozwoliła Wam na nabranie dystansu i  skuteczne działanie. Aby możliwa była analiza mechanizmów zdrady pod kątem szansy przetrwania związku wobec wartości za nim stojących, a nie histeryczną reakcją na zranienie. Oczywiście dotyczy to nie tylko osób, które są zdradzane, ale również dla tych, które zdradzają.

Przede wszystkim chcę Was zachęcić, abyście traktowali zdradę jako informację. To oznacza, że zdradzając albo będąc zdradzanym czegoś dowiadujemy się zarówno o sobie samym, jak o swoim partnerze.

Osoby zdradzane najchętniej zadają sobie pytanie: Dlaczego do tego doszło? Nie jest to dobrze sformułowane pytanie, gdyż od razu, w podtekście stajemy się ofiarą i staramy się rozliczyć partnera z faktu zdrady. Lepiej to pytanie brzmi w takich postaciach: Co to oznacza dla związku? Jaką informację w ten sposób otrzymuję od partnera? Co, nie wprost, partner mi w ten sposób przekazuje? Jak się to ma do więzi nas łączących? Czy odbierałam/łem już jakieś sygnały, które mogłyby być informacją o niezaspokajaniu potrzeb partnera? Jak na to reagowałam/łem? Czy chciałam o tym rozmawiać? Co zrobiłam/łem na rzecz zamiany? Jak traktuję fakt zdrady w swoim subiektywnym odczuciu? Co wtedy myślę o partnerze? Jak traktuję zdradę? Czy dopuszczam rozmowę na ten temat? Jakiej postawy oczekuje wtedy od partnera? Czy zaspokajam fizycznie swojego partnera? Czy rozmawiam o seksie z partnerem?

Dla osób, które zdradzają, te pytania powinny brzmieć inaczej: Co mi to daje, że decyduję się na zdradę? Czego mi brakuje w związku? Dla jakich korzyści (emocjonalnych, osobowościowych…) decyduje się na zdradę? Co mogę stracić w porównaniu z tym, co zyskuję? Jak to wpływa na mój związek? Na ile jest on dla mnie ważny, skoro to robię? Czy to, co mnie motywuje do zdrady, mogę realizować w związku? Czy próbowałem/łam to robić? Jak wyglądałaby analiza strat i zysków, gdyby doszło do rozwodu, a jak do porozumienia? Jak się czuję w roli zdradzającego? Czy widzę możliwość zmiany postawy uczciwości wobec partnera? Czy mogę realizować seksualne zaspokojenie ze swoją partnerką/swoim partnerem?

Pozdrowienia dla Twojego serca!

środa, 12 grudnia 2012

Od zakochania do miłości

Kiedy związek jest w fazie zakochania, podejmowanie jakichkolwiek decyzji związanych z przyszłością, czyli małżeństwem i zakładaniem rodziny jest przedwczesne. Partnerzy dopiero uczą się siebie nawzajem, podejmują wyzwania życia codziennego, uczą się rozwiązywać problemy, zderzają swój potencjał we wzajemnych działaniach współpracy.

Aby zapewnić sobie skuteczne porozumienie w związku i możliwość rozwiązywania problemów, potrzebne są umiejętności komunikacyjne, oparte na potrzebie wzajemnego słuchania, przyjęciu zasady pozytywnej intencji. Oznacza to założenie, że wszystko, co jest przekazywane przez partnerów, robione jest szczerze i z dobrą intencją. Celem rozmowy jest udzielenie informacji o wzajemnych potrzebach, analiza sytuacji, szukanie rozwiązań, a nie poszukiwanie winnego. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z własnych potrzeb, a większość nie daje sobie nawet prawa do ich posiadania. Tym samym trudno nam empatycznie odnosić się do potrzeb partnera i być gotowym do ich realizacji. Ważną zasadą jest udzielanie sobie informacji zwrotnej, zamiast wzajemnego oceniania, zwłaszcza na poziomie tożsamości i krytyki, która nie zawiera propozycji rozwiązań (jesteś..., ty zawsze…, ty nigdy…, nie potrafisz…). To oceny i krytyka eskalują poziom emocji, pozbawiając rozmówców szansy konstruktywnego szukania rozwiązań.

Istotnym elementem zapewniającym współpracę w związku jest otwartość i możliwość rozmowy na każdy temat. Tematy tabu są powodem oddalania się małżonków, gdyż narażają się na gromadzenie spraw, których nie mogą ujawnić oraz emocji, których nie mogą rozładować w atmosferze akceptacji i szacunku, wprost bez rywalizacji i manipulacji własnymi uczuciami.

Wynika z tego w sposób oczywisty, że podstawą budowania satysfakcjonujących relacji małżeńskich czy związku opartego na partnerstwie jest zwrócenie się ku sobie. Oznacza to pracę nad rozwojem osobistym i zawodowym, dyskusje zmierzające do wypracowania stanowiska, uczenie się asertywności, nazywania i wyrażania uczuć, emocji, nazywania potrzeb, udzielania sobie informacji zwrotnych w trudnych, problemowych sytuacjach, podobnie jak okazywania wdzięczności i satysfakcji ze wspólnego dzielenia się własnym życiem.

Każdy z nas ma wdrukowane jakieś schematy z przeszłości, które nieświadomie przenosi do własnej rodziny, powtarza w relacjach z innymi ludźmi. Ważne jest wzajemne zauważanie takich przeniesionych modeli funkcjonowania, uczenie się ich rozpoznawania i radzenia sobie z ich negatywnymi skutkami. Warto uczyć się dystansu do własnych opinii, przekonań, schematów myślenia i stereotypów. Wchodzić w świat potrzeb i opinii partnera oraz uczyć się jego punktu widzenia, aby uwolnić się od swoich rutynowych zachowań i nawyków. Takie funkcjonowanie zwiększa poczucie bezpieczeństwa i bliskości w związku. Współpraca stwarza możliwość rozwoju partnerów i zachowania prawa do współdecydowania i współodpowiedzialności. Staje się podstawą do budowania poczucia bezpieczeństwa w związku oraz bazą do długofalowych wzajemnie satysfakcjonujących relacji miłości. Wartości takie jak miłość, poczucie bliskości, uczciwość, akceptacja, szczerość oraz szacunek tworzą szczęśliwą rodzinę, która wychowa szczęśliwe dzieci. 


wtorek, 4 grudnia 2012

Czy to jest miłość, czy zakochanie?

Erich Fromm, filozof i psychoanalityk w swojej książce O sztuce miłości przeciwstawia zakochanie prawdziwej miłości. Podobnie buddyzm, hinduizm oraz inne religie wskazują Miłość jako najwyższą wartość. Miłość to wola budowania z drugą osobą partnerstwa opartego na głębokim zrozumieniu, poznaniu własnych potrzeb, szacunku, zaufaniu, trosce i wierności. Zwolenników takiej Miłości łączy uczucie silniejsze od zakochania, które przemija pozostawiając czasem pustkę. Zakochanie jest ulotne, gdyż nie możemy zbyt długo trwać w miłosnym upojeniu tracąc kontrolę nad własnym działaniem. Mogłoby się to przerodzić w stan patologiczny. Dlatego mechanizmy obronne powodują powolne zrzucenie zasłony i powrót do racjonalnego pojmowania świata. Nie znaczy to, że przestajemy kochać, wręcz przeciwnie, wchodzimy w świadomą fazę uczuć zwanych Miłością, która jest trwałym uczuciem budowanym przez lata i dojrzewającym wraz z partnerami. Jest budowana i wspierana trwałym fundamentem innych wartości oraz bliskością fizyczną. Może trwać i rozwijać się, zmieniając formę, a pozostawiając treść będącą silnym związkiem emocjonalnym opartym na bezpieczeństwie, partnerstwie i wzajemnej akceptacji. Jeśli zakochanie nie przerodzi się w trwałe, dojrzałe uczucie, jeśli powstające konflikty niezrozumienia pogłębiają się. Jeśli nie ma woli współpracy tylko walka o to, kto ma rację, jeśli konflikt i rywalizacja rządzi Waszym życiem, obwiniacie się, to sygnał, że trzeba zweryfikować myślenie o wspólnym życiu

Przyczyny niepowodzeń:
Brak gotowości do Miłości
Niestety jednym z problemów naszego współczesnego społeczeństwa jest brak gotowości do wchodzenia w tak silne związki emocjonalne oparte na Miłości. Brakuje odwagi do wspólnego rozwoju w związku, wzajemnej akceptacji słabych stron oraz nastawienie na współpracę w miejsce rywalizacji. Pozostaje tęsknota za Miłością, do której trzeba dojrzeć i otworzyć się na potrzeby kochanego partnera.

Brak prawa do rozwoju w związku
Modelowi Miłości w dzisiejszym świecie towarzyszy lęk przed bliskością, brak umiejętności budowania trwałych relacji opartych na zrozumieniu i poznaniu własnych zasobów, które kreują jakość związku. Małżeństwa, podążając za dobrami materialnymi i pogonią za karierą, nie dają sobie prawa i czasu do rozwoju w związku, uczenia się siebie i koncentracji na swoich potrzebach. Szkoda im czasu na pokonywanie pierwszych kryzysów i uczenie się na błędach skoro szybko można zamienić partnera na inny model, z którym nie będzie kłopotów.

Brak solidnych podstaw w budowaniu związku
Życie pod presją codzienności powoduje, że brakuje czasu na analizę dopasowania w związku zarówno przed jego zawarciem, jak również oparcia związku na solidnych podstawach takich jak wartości, dopasowanie zasobów, poznanie cech osobowości, charakterów, podobieństwa zainteresowań… Łatwiej też stwierdzić, że to nie był to udany związek niż przeanalizować porażki. Potrzebując ciepła, akceptacji, czułości, troski, większość osób próbuje te potrzeby zaspokajać w płytkich znajomościach, przelotnych romansach, okazjonalnym seksie... Przerażeni wyzwaniami dzisiejszego życia, narażani na stras i wyścig szczurów, najczęściej nie potrafi zaufać sobie i drugiemu człowiekowi, aby wejść w głębsze relacje obnażające słabości, wpuścić kogoś do swojej strefy intymności.

Ryzyko porażki
Tym bardziej, że decyzja o budowaniu związku opartego na bliskości niesie ze sobą ryzyko porażki. Boimy się ranienia naszych wartości, porażek, błędów, z których nie potrafimy wyciągać wniosków. Boimy się odrzucenia i braku akceptacji, więc wolimy nie ryzykować obnażania własnego ego.

Obciążenie przeszłością
Dodatkowym balastem jest obciążenie związku bagażem przeszłości, schematami z naszych domów rodzinnych i modelami małżeństwa nie zawsze godnymi naśladowania. Często sami potrzebujemy wsparcia, nie wierzymy w nasz potencjał, nie dostrzegamy swoich zasobów i mocnych stron. Obawiamy się braku akceptacji ze strony partnera i jego gotowości do budowania związku opartego na miłości, która dojrzewa wraz z nami i jest wartością samą w sobie, łącząca nas w jedna spójną całość.

Szukanie winnych
Istotnym powodem uniemożliwiającym tworzenie relacji opartych na bliskości jest poszukiwanie szczęścia i zaspokojenia potrzeb na zewnątrz, poza nami samymi. Konsekwencją takiej postawy jest oczekiwanie zmiany zachowania u naszego partnera jako panaceum na szczęśliwy związek. Nie szukamy obszarów zmiany w sobie, tylko towarzyszy nam myślenie, że udany związek to taki, w którym partner powinien się zmienić, aby nasz związek był szczęśliwy. Wychodzimy z założenia, że to partner jest winny naszych frustracji, on jest źródłem naszych problemów, powodem braku satysfakcji ze wspólnego życia. Znakomicie potrafimy definiować błędy partnera, pokazywać mu jego słabe strony, wytykać porażki, chociaż uczestniczymy we wspólnym życiu razem i możemy wpływać na nasze wspólne decyzje, przewidywać nadchodzące kryzysy. Zwykle mamy pod ręką listę powinności drugiej osoby, a nie koncentrujemy się na tym, co sami potrafimy wnieść konstruktywnego do naszej aktualnej sytuacji. Jak możemy przyczynić się do zaspokajania naszych wspólnych potrzeb.

Brak umiejętności komunikowania się
Skoncentrowani na sobie i swoich niezaspokojonych potrzebach, frustracjach i niespełnieniach nie potrafimy słuchać partnera, wyciągać wniosków, dyskutować, przedstawiając własny punkt widzenia, z zachowaniem tych samych zasad ze strony partnera. Chcemy egzekwować posłuszeństwo, oczekujemy słuchania naszych racji i spełniania naszych potrzeb. Chcemy akceptacji i rozumienia, ale sami nie jesteśmy skłonni do okazywania empatii i wyrozumiałości. Konsekwencją jednostronnej komunikacji i postawy roszczeniowej jest niezadowolenie obu stron, brak satysfakcji ze wspólnego życia. Towarzyszy nam atmosfera wzajemnych ocen i krytyki, często na poziomie tożsamości (Jesteś… ). Powoli zatracamy umiejętność słuchania się i wspólnego rozwiązywania problemów. Kłótnie zaczynają eskalować przesłaniając możliwość skutecznego porozumienia. 

poniedziałek, 26 listopada 2012

Zakochanie

Po serii wpisów na temat zdrady, separacji, rozwodu czas na coś bliższego tytułowi tego blogu, czyli o zakochaniu. Chociaż może się okazać, że to "miłe złego początki"...

Czym jest zakochanie?

Romantycznie:
Niewątpliwie to cudowny stan, który warto przeżyć. To zjawiskowe uczucie obezwładniające nasze zmysły, poczucie unoszenia się nad ziemią, przekonanie, że życie jest piękne. To postrzeganie świata i otaczającej rzeczywistości przez różowe okulary. Jest to absolutnie emocjonalny stan pozbawiony krytycyzmu i pesymizmu, dający wręcz poczucie mocy, siły olbrzyma. Obiekt naszych westchnień jest absolutnie doskonały, pozbawiony wad, jedyny i niepowtarzalny obdarzony bezwarunkową akceptacją... Życie bez ukochanej osoby traci sens, a każda chwila bez niej kojarzy się z bólem egzystencjalnym, tęsknotą i smutkiem. To ideał, któremu możemy wszystko wybaczyć.

Psychologicznie:
To stan zaburzenia emocjonalnego, niemal jednogłośnie uznawany przez psychologów, jako stan zbliżony do choroby psychicznej. Ze względu na oderwanie od rzeczywistości przypomina odmianę psychozy w lekkim nasileniu objawów. Podobnie jak w psychozie, w stanie zakochania, rozum „odlatuje na gumce”, krytycyzm i racjonalne myślenie opuszczają nasz umysł. Zostają zaburzone zdolności do logicznego myślenia, wyciągania wniosków i racjonalnego działania, także oceny. 

Ten stan zwykle trwa kilka miesięcy, choć właściwie pielęgnowany może trwać nawet do kilku lat. Odmianą zakochania pozbawioną doznań erotycznych jest miłość platoniczna.

Jak łatwo się zorientować, ten stan jest nieprawdopodobnie silnym emocjonalnie doznaniem, którego cechą podstawową jest zaburzenie funkcji poznawczych, których celem jest racjonalna ocena faktów i procesu zbierania informacji. Zakładamy różowe okulary, przez które postrzegamy świat, a zwłaszcza obiekt naszych uczyć. Pozytywny aspekt tego zjawiska jest taki, że niesieni na skrzydłach emocji jesteśmy gotowi  pokonać każdą przeszkodę. Niebezpieczne jest natomiast to, że możemy podejmować się wyzwań czasem kompletnie nieadekwatnie do naszych zasobów i postrzegać otaczające zdarzenia życzeniowo. Dlatego w odniesieniu do pojawiających się problemów mówimy: jakoś to będzie, nie martwmy się na przyszłość lub na pewno sobie poradzimy. Nic więc dziwnego, że po fali uniesienia, wobec nieracjonalnej oceny zjawisk, wkraczamy w fazę zdecydowanie mniej fascynującą. To faza przebudzenia, kiedy opada zasłona złudzeń, rozum powoli wraca na swoje miejsce i wkraczamy w fazę rozczarowania. Nie oznacza to, że obiekt naszych uczuć się zmienił, tylko zmieniła się nasza zdolność interpretacji faktów, wyciągania wniosków i racjonalnej analizy.

Dlatego podejmowanie decyzji w stanie „upojenia emocjonalnego”,  np. decyzji o małżeństwie, jest bardzo ryzykowne. Zapominamy o fazie testowania związku, wzajemnego nabywania wiedzy o sobie, uczenia się definiowania swoich  potrzeb i racjonalnej oceny zasobów osób, które będą ze sobą bardziej lub mniej efektywnie współpracować przez całe życie. Z tego powodu wiele małżeństw zawartych pod wpływem zakochania kończy się rozwodem, a zakochanie zastępują kompletnie inne niż do tej pory, uczucia. Wraz z opadnięciem „zasłony z emocji” pojawia się niechęć, złość, gniew, nienawiść… Tym uczuciom towarzyszy wzajemne oskarżanie się, atakowanie, szukanie osoby winnej i odpowiedzialnej za skutki błędnych decyzji, poniżanie i ranienie uznawanych do tej pory ważnych wartości,  takich jak miłość, uczciwość, wierność, godność… Te wszystkie negatywne odczucia sprawiają, że małżonkowie zapominają o przeżywanych wcześniej emocjach i o tym, jak bardzo byli szczęśliwi w początkowej fazie ich związku. Ta faza rozczarowania jest równie silna jak wcześniejsza fascynacja.


wtorek, 20 listopada 2012

Życie w rozkroku

Tydzień temu pisałam o odkładaniu decyzji o separacji lub rozwodzie "dla dobra dzieci". Napisałam, że  właśnie ze względu na dzieci lepiej wyjść z toksycznego związku. Wasze dzieci przestaną obserwować Wasz konflikt i żyć w atmosferze codziennych kłótni, obojętności emocjonalnej, „cichych dni”. Przestaną cierpieć razem z Wami. Przestaniecie unikać domu jako miejsca „ciężkiej atmosfery” i bardzo chętnie „uciekać” w pracę. Przestaniecie nagle mieć mnóstwa obowiązków służbowych, być niezastąpionym wsparciem dla kolegów i przyjaciół. Przestaniecie też szukać dowartościowania w ramionach pocieszycielek lub pocieszycieli, którzy wykorzystają Waszą potrzebę bliskości. Jest oczywiście szansa, że znajdziecie właściwego partnera, który z roli pocieszyciela przerodzi się w osobę znaczącą w Waszym życiu. Odradzałabym jednak, podejmowanie takiej decyzji będąc w związku. W stanie „emocjonalnej ucieczki” z domu nie potraficie ocenić wartości nowego związku. Macie założony „czarny filtr” na bycie w domu i „różowy” wszędzie poza nim. Tracicie obiektywizm i racjonalne podejście. Prowadzicie „podwójne życie”, które może w początkowej fazie bawić lub być odskocznią dla Waszej nudnej codzienności. Działać na zasadzie zakazanego owocu, czyli być pełnym atrakcyjności realizowaniem się w seksie, której na przykład brakowało w Waszym związku.

Niedawno przeczytałam na jednym z portali wpis:
Mam romans już ponad trzy lata i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że w moim małżeństwie jeszcze nigdy nie układało się tak dobrze. Zwłaszcza w sferze łóżkowej. Odkąd czasem pozwalam sobie na dziki seks z Kochanką, moja żona sprawia wrażenie promieniującej i usatysfakcjonowanej naszym pożyciem seksualnym. Oczywiście, nie mam wątpliwości, że sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby MOJA dowiedziała się, że w życiu jej partnera istnieje druga kobieta. Dla dobra nas obojga, lepiej, by ten fakt nigdy nie ujrzał światła dziennego.

Zainteresowało mnie stwierdzenie „z czystym sumieniem” i zadałam sobie pytanie, co się stanie, kiedy ta tajemnica „ujrzy światło dzienne”. Prawdopodobnie, skończy się mit fantastycznego mężczyzny, wiernego męża i kochanka, a na pewno promieniejącej szczęściem żony. Kurtyna opadnie i skończy się ostatni akt tego teatru – małżeństwa, gdyż odzyskanie zaufania to trudny, długi i często niemożliwy proces. Zacznie się kolejny czarny scenariusz, czyli problem z odzyskaniem zaufania do męża, poczucia bezpieczeństwa w związku. Żona uświadomi sobie, że wyrafinowany seks i intymność, która ją łączyła z mężem, nie jest intymnością, tylko perfidną grą. Inna kobieta, z resztą, też może chcieć upomnieć się kiedyś o swoje prawa… i co wtedy?

Generalnie „podwójne życie” to bardzo kosztowna emocjonalnie strategia, nie rozwiązująca problemów w dłuższej perspektywie, lecz je odsuwająca w bliżej nieokreśloną przyszłość. Świadomość oszukiwania swojego partnera, bycie graczem, który zmienia maski, mimo całego fanu, podziwu kolegów i adrenaliny jest wątpliwe moralnie. Z czasem zaowocuje poczuciem winy bądź kompletnym zerwaniem więzi emocjonalnej ze swoim pierwszym partnerem, sprowadzając ją do roli sekspartnera i relacji oziębłości wobec niego. Życie w związku to nie tylko seks, więc koncentracja wyłącznie na tej sferze może zniszczyć jego inne wartości. Długotrwałe dzielenie ról jest męczące, może wpłynąć na zaburzenie „tożsamości związku”, czyli pojawią się pytania: czego tak naprawdę chcę, gdzie się realizuje i czy mogę w końcu przestać grać, być sobą. To może stworzyć w domu atmosferę zbliżoną do piekła, bo żona nie rozumiejąc zachowania zacznie pytać, co się stało z jej mężem.

Życie w „rozkroku emocjonalnym” to wyraźny sygnał, aby poważnie zastanowić się nad sensem swojego związku. Warto to zrobić z ołówkiem w ręku, tak to robiliście wcześniej. Analizowaliście mocne i słabe strony jednego i drugiego związku w relacji ze swoimi potrzebami, oczekiwaniami i sensem życia. Warto odnieść te potrzeby do modelu idealnego związku, który będzie dla Was swoistego rodzaju kryterium porównawczym. Wtedy może się okazać, że znajdziecie „trzecie” rozwiązanie. Uświadomicie sobie, że ani jeden, ani drugi związek nie realizuje Waszych marzeń do końca, skoro dopiero oba stanowią satysfakcjonującą całość. To ważna informacja i wartościowa z punktu widzenia Waszego życia. Macie model swoich potrzeb, wiecie, czego Wam brakuje i czego szukać. Wiecie też, co jest dla Was ważne. Teraz pora poszukać właściwego związku, który będzie kreacją, szczęściem, rozwojem, bezpieczeństwem, nieokiełzaną tajemnicą, synergią, właściwym wyborem… tym wszystkim, czego pragniemy w snach.

Szczerze zachęcam do odwagi w poszukiwaniach. Sama dokonałam takiego wyboru i do dziś jestem dumna z tej decyzji. Szkoda każdej chwili, kiedy związek jest ciężarem i każdej straconej, która już nie wróci. Z perspektywy swoich doświadczeń wiem, że warto podjąć ten trudny, pierwszy krok…  Zapewniam Was, że nagroda przekracza najśmielsze oczekiwania… 

wtorek, 13 listopada 2012

Separacja czy bolesne trwanie?

Odpowiadając na postawione tydzień temu pytania, wykonaliście kawał dobrej roboty, która da Wam informację, co się dzieje w Waszym związku i co dalej robić (obszary zmian). Mam nadzieje, że pytania pomogły zdefiniować wszystko, co na co dzień Was dotyczy. Potrzebujecie odpocząć i możecie sobie pogratulować, jeśli dobrnęliście do końca. Wnioski i przemyślenia, to może być Wasza druga sesja, której termin od razu warto ustalić. W przeciwnym razie będziecie przekładać decyzję w nieskończoność. Przygotujcie swoje propozycje, nastawcie się na współpracę. To Wasza szansa na nowe życie lub rozstanie na pokojowych warunkach.

Życzę Wam, abyście podjęli najlepsze dla siebie decyzje. Wierzę, że to potraficie… Pamiętajcie, że celem tego spotkanie nie jest pogodzić się, tylko podjąć decyzje co do Waszej przyszłości. Zachowajcie tak daleko idący obiektywizm, jak to tylko możliwe myśląc o sobie, dzieciach i Waszym przyszłym życiu.

Jeśli podejmiecie decyzję o separacji, nie ma sensu wzajemne obwinianie się i celebrowanie przeszłości, gdyż zwykle do rozpadu związku przyczyniają się oboje partnerzy. Nie warto wytykać sobie błędów, tylko je analizować, starać się być w dystansie, bo wtedy wnioski są bardziej przemyślane i mogą służyć Wam w przyszłości. Jest sens dokonać analizy źródeł porażki, aby błędów nie powtarzać w kolejnym związku. Warto też powiedzieć sobie, co było wartością, źródłem radości, sukcesem, czymś unikalnym, bo niewątpliwie takie elementy też towarzyszyły Waszemu życiu. Kiedy zaczniecie się kłócić, to znaczy że nie dojrzeliście do emocjonalnego rozstania. Wasza rozmowa, zamiast być źródłem kreatywności, stanie źródłem poczucia winy i przyczyną obniżenia poczucia wartości. Wtedy separacja może być jeszcze bardziej uzasadniona. Da Wam dystans do Waszych porażek i pozwoli w samotności lub przy pomocy osób trzecich przeanalizować popełniane błędy. Powtarzam, analizować, a nie celebrować przeszłość, wykorzystując okazję, aby się obwiniać. To trudny moment dla obojga partnerów, tym trudniejszy, im bardziej w rozstanie zaangażowane są dzieci.

Niesprawiedliwość losu polega na tym, że dzieci, które nie zawiniły, ponoszą konsekwencje błędów dorosłych. Co gorsza, czasem stają się powodem przekładania decyzji o rozstaniu. Ja jestem przeciwna takiej decyzji. Chcę rozważyć wtedy sens takiego działania zadając pytania, które boleśnie dotykają istoty konfliktu. Mianowicie: Czy warto trwać w toksycznym związku ze względu na dzieci i zatruwać je toksynami codzienności? Czego możemy nauczyć nasze dzieci trwając w „takim” związku? Czy przypadkiem nie tylko tego, jak żyć w toksycznym związku? Co przekazują nasze emocje, wartości, postawa, a nawet mowa ciała w codziennych czynnościach? Czy jest możliwe, że nasze zachowanie wolne jest od niechęci, agresji, frustracji, niespełnienia, rozgoryczenia, a czasem nawet nienawiści. Niestety, nie da się ukryć tych emocji, gdy mowa ciała to 55% komunikatu, jaki przekazujemy otoczeniu. Każdy dzień jest niewerbalną i werbalną demonstracją naszego niezadowolenia. Dzieci żyją w tej atmosferze ucząc się tego zachowania i w końcu uznają je za normalne, typowe. Uczą się, że tak powinien wyglądać szczęśliwy dom. Tę wiedzę zabierają ze sobą, aby tworzyć podobnie „szczęśliwe” domy w przyszłości… Wnioski pozostawiam do indywidualnej analizy rodziców.

Jeśli podejmiecie wysiłek separacji, macie szansę z dystansem przedyskutować ze sobą samym wartość Waszego związku. Przemyśleć decyzję i… albo powrócić do partnera, ale już na innych zasadach, albo szukać innego, który będzie lepiej spełniał Wasze potrzeby. Kryteria, jak ma wyglądać ten nowy związek, pomoże Wam zdefiniować analiza błędów, Wasza intuicja, pragnienia, potrzeby. Wasze emocje będą jednoznaczną odpowiedzią, czy decyzja jest słuszna. Jeśli zaryzykujecie zmianę partnera, to nauczeni doświadczeniem, macie szansę stworzyć Waszym dzieciom lepszy dom, pełen ciepła, zrozumienia i synergii. One zaś będą miały szansę nauczyć się, że w życiu popełnia się błędy, ale trzeba wyciągać z nich wnioski i dokonywać właściwych zmian. To może być dużo wartościowsza nauka niż trenowanie nienawiści, porażki i trwania w marazmie...

wtorek, 6 listopada 2012

Pytania, na które warto sobie odpowiedzieć

Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj pytania. Oprę się na poziomach Diltsa, aby żadna sfera nie umknęła Waszej uwadze. Zacznę od łatwiejszych pytań, a kiedy się „rozgrzejecie”, przejdę do tych trudnych, tych kluczowych. Przeznaczcie na to zadanie tyle czasu, ile Wam potrzeba, aby je skończyć. Nie przerywajcie tej rozmowy, gdyż jest to inwestycja w Wasze życie i Waszą przyszłość. No więc do dzieła…

Środowisko: Gdzie? (to Wasz dom, mieszkanie, miejsce zamieszkania…): Jak to, gdzie mieszkam, wpływa na moje postrzeganie partnera? Czy mój dom wzmacnia więź z partnerem? Jest miejscem, gdzie się dobrze z nim czuję? Czy lubię to mieszkanie?

Inne pytania, które przychodzą mi do głowy w odniesieniu do tego poziomu środowisko.

Zachowania: Co robię? TYLKO FAKTY!!!! Jak się zachowuję wobec mojego partnera? Jaka/jaki jestem wobec niego/niej (trzymaj się faktów, a nie ocen, podaj przykłady z Waszego wspólnego życia)? Co robię, kiedy przynosi mi kwiaty (albo prezenty - jeśli jestem mężczyzną), czyli jak się wtedy zachowuję? Jak się zachowuję w jego/jej towarzystwie u znajomych? Jestem z niej/niego dumna, radosna, swobodna, spontaniczna, czy wręcz przeciwnie? Jak ona/on zachowuje się wobec mnie (tylko fakty, przykłady zachowań, które możesz zapisać, aby je potem przytoczyć)? Jak wykonujemy codzienne obowiązki: co robię ja, a co ona/on? Czy są rzeczy, które robimy razem, np. gotowanie, sprzątanie…? Co robimy w łóżku  (podaj konkretne czynności, aby uświadomić sobie, jak różnorodne są Wasze pieszczoty)? Jak nazwałabym/nazwałbym to, co nas łączy?Jak wygląda nasz seks, jest różnorodny, spontaniczny, ostatnio w tej samej pozycji czy w różnych, czy się zmienił przez lata? Czy zdarza się, że wypominamy sobie: A Ty to nie robisz tego… albo Ja zawsze robię to..?

Inne rzeczy, które przychodzą mi do głowy w odniesieniu do poziomu  zachowanie.

Umiejętności: Co potrafię? Jakie mam umiejętności? Co potrafię robić w domu? Co robię zawodowo? Co jest moją/ jego mocną stroną? Czego on/ona nie potrafi robić? Czy nasze umiejętności znacząco się różnią? Czy jest to powód do konfliktów? Czy zdarza się, że wypominamy sobie: A ty to nie umiesz tego… albo Tobie to wszystko wychodzi, a mnie nie…? Czy są umiejętności, których jej/jemu zazdroszczę? Czy są takie, z powodu których jestem dumna/dumny?

Inne rzeczy, które przychodzą mi do głowy w odniesieniu do poziomu umiejętności.

Przekonania: Co jest możliwe? Co myślę o tym? Jaki mam przekonanie(sądy, subiektywne opinie…)?
Co myślisz o swoim związku? Czy wierzę, że jest o co walczyć? Czy potrafię się zmienić, jeśli zdefiniujemy swoje słabe strony jako związek dwojga ludzi? Czy mogę nazwać główne bariery, o które się „odbijamy”? Czy potrafię zdefiniować główne konflikty, „punkty zapalne” w naszym związku? Co nie działa w naszym związku? Co działa świetnie? Co się sprawdza? Czy mam wiarę, że ja/ on potrafimy zmienić to, co nie działa (wspólnie to zdefiniujecie)? Kto i co powinien zmienić u siebie, aby nasz związek był możliwy? Jak możemy to zmienić? Jakich zmian to by wymagało? Czy jest to możliwe moim/ jego zdaniem? Co oceniam jako mocną stronę naszego związku? A co jako słabą? Czy wierzę, że możemy to zrobić sami, czy potrzebujemy pomocy? Kogo czynię odpowiedzialnym za nasze niepowodzenia? A kto/co jest źródłem naszego sukcesu? Co/kto przyczynia się do porażek? Czy mam przekonanie, że partner/partnerka mnie kocha? Czy wierzę, że coś jeszcze nas łączy? Czy nasz seks uważam za udany? Czy można nad tym pracować, aby był lepszy? Czy są inne ważne przekonania, których tu nie ma?

Wartości: Co jest dla ciebie ważne? Zdefiniuj swoje wartości (np. uczciwość, wiara - jako religia i wiara w siebie, odpowiedzialność, miłość, sukces, rodzina, wierność, pracowitość, współpraca, poczucie humoru, szacunek… podaj swoje).

Które z nich są najważniejsze dla mnie/dla niego? Czy nasza hierarchia wartości znacząco się różni, czyli co jest dla mnie najważniejsze, a co dla niego? Czy jest możliwość dogadania się na poziomie wartości? (Na przykład dla męża najważniejsza jest praca i seks, a dla mnie rodzina i odpowiedzialność, więc jest to źródłem konfliktu…). Jak możemy uszanować nasze wartości, aby przestały być źródłem konfliktu Co możemy ustalić w tym obszarze?

Tożsamość: Kim jestem, role w jakich występuję (np. żona/maż, kochanka/kochanek, dyrektor, matka/ojciec, partner/partnerka, sprzątaczka, kucharka/ kucharz, inne role). Z jakimi rolami utożsamiam się w małżeństwie ja/ on? Czy bycie w związku w tych wszystkich rolach akceptuję? W których się nie realizuję? Jak się realizuję w pracy zawodowej? Co jest moją mocną strona w tych rolach, a co słabą? Czego nie akceptuję, jeśli chodzi o te role u partnera? Co wymaga zmiany, przemyślenia? Jak się spełniam jako kochanka/ kochanek? Czy jest to źródło satysfakcji, akceptacji? Czy jestem doceniana/doceniany jako partner? Kto jest decydentem w domu? Czy jest wzajemna akceptacja dla tej osoby w domu i rodzinie? Czy identyfikuję się z tymi rolami, które mój partner/ partnerka uważa za kluczowe (np. maż, chce aby żona wychowywała dzieci, była w tożsamości matki a kobieta chce się realizować zawodowo i być w tożsamości np. dyrektora, prawnika...). Jakie są inne tożsamości, role, ważne dla waszego związku, a są źródłem konfliktów?

Wizja, misja: Jaki to ma sens? Jaki sens ma nasz związek? Po co wyszłam za mąż/ożeniłem się? Co aktualnie tak naprawdę nas łączy, nadając sens naszemu związkowi? Czy tak było od początku naszego związku, czy się coś zmieniło? Co to takiego? Jaki sens ma ta rozmowa? Jaki cel ma wprowadzanie zmian w naszym życiu? Czy te zmiany zmienią sens naszego związku? Po co mam się motywować do zmiany na różnych poziomach (wartości, przekonań, zachowań...)? To wymaga pracy i zaangażowania, a ja nie widzę/ widzę celu, sensu? Jestem gotowy/gotowa dużo zainwestować, abyśmy byli razem, jeśli…

Na koniec odpowiedzcie na te cztery pytania:
Co się stanie w moim życiu, jeśli zostanę w tym związku?
Co się stanie w moim życiu, jeśli nie zostanę w tym związku?
Co się NIE stanie w moim życiu, jeśli zostanę w tym związku?
Co się NIE stanie w moim życiu, jeśli nie zostanę w tym związku?

wtorek, 30 października 2012

Jaki związek wytrzyma próbę czasu?

Kiedy zawieramy związek małżeński, jesteśmy (przeważnie) przekonani, że spędzimy ze swoim partnerem resztę życia. Składamy przysięgę małżeńską ufni i pełni nadziei, przekonani, że to najważniejszy krok w naszym życiu. Wierzymy, że rozpoczynamy cudowny okres bycia z kimś, kogo kochamy. Wierzymy w słowa przysięgi i dobre intencje partnera. Zauroczeni uczuciem, z optymizmem patrzymy w przyszłość. Łza się kręci w oku, wzruszenie ściska za gardło, kiedy mówimy w kościele:
„…biorę Ciebie ……….. za żonę (męża) i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
lub w USC „…i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe."

W takiej chwili w ogóle nie wyobrażamy sobie rozstania lub traumatycznego finału, jakim może być separacja lub rozwód. Czy macie szansę na życie w szczęśliwym związku, na miłość aż po grób? Prawdopodobnie będziecie zaskoczeni, gdy stwierdzę, że łatwo to z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć. Wystarczy odpowiedzieć sobie na kilka pytań, które uświadomią Wam potencjał Waszego związku. Kluczowe jest to, z jakim bagażem doświadczeń wstępujecie w związek małżeński, co było motywacją do jego zawarcia, czy „testowaliście” ten związek, zanim zdecydowaliśmy się na ślub. Jak "współpracują" ze sobą Wasze wartości (wiara, postawa życiowa, stosunek do związku i jego modelu, co  jest dla Was ważne w związku – wierność, miłość czy odpowiedzialność za nas i dzieci…), nasza osobowość, cechy charakteru… To aspekty, które mogą być źródłem konfliktu lub przeciwnie, związku zgodnego i szczęśliwego.

Analizowałam różne przykłady w poprzednich wpisach. Nie wyczerpałam oczywiście wszystkich przypadków pokazując jedynie czubek „góry lodowej” różnych aspektów i możliwości, jakie mogą być powodem rozpadu związku. Podałam kilka przykładów najczęściej spotykanych w moim doświadczeniu terapeutycznym. Te przykłady miały zainspirować Was do refleksji nad własnym związkiem. Celem było zadanie sobie pytania wprost: w jakim stopniu spełniam się w swoim związku, w jakim stopniu zaspokajam swoje potrzeby i realizuję swoje wartości? Czy spełniam swoje marzenia, jestem szczęśliwa, potrafię okazywać partnerowi dowody bliskości na co dzień….? Czy tęsknię, kiedy nie ma bliskiej mi osoby w pobliżu, i czy nachodzą mnie złe myśli, kiedy nie przychodzi na czas?

To, generalnie, sprowadza się do pytania, czy Wasz związek należy do tych, które wzajemnie się inspirują, rozwijają, potrafią kreatywnie rozwiązywać pojawiające się problemy, są szczęśliwe i tworzą pełne miłości rodziny.

Jeśli nie należycie do tych szczęśliwców i mimo motywacji do zmiany i dobrych intencji nie udało Wam się stworzyć satysfakcjonującego związku, to warto zastanowić się nad przyczynami. Jeśli próbowaliście naprawiać błędy, walczyć ze złymi nawykami, szukać rozwiązań, a w rezultacie macie jeszcze większa dawkę frustracji, to trzeba zapytać o sens takiego związku. Warto się zastanowić, dlaczego latami w nim trwacie pogłębiając frustrację? Dlaczego narażacie się wzajemnie na dyskomfort życia w konflikcie lub kłamstwie i braku satysfakcji? Co decyduje o tym, że nie umiecie usiąść z partnerem, któremu deklarowaliście uczciwość i wierność, aby powiedzieć sobie prawdę o Was samych? Niczym nie ryzykujecie podejmując taką rozmowę, gdyż prawdopodobnie gorzej już być nie może. Jest natomiast szansa, że dostarczycie swojemu partnerowi informacji o nierealizowanych potrzebach, oczyścicie atmosferę i zaczniecie myśleć o wprowadzaniu zmian w Wasze życie. Może uda Wam się przełamać destrukcyjne bariery, wkroczyć w nową fazę związku, kolejną, lepszą od poprzedniej. A może po prostu odważnie powiecie sobie, co leży Wam na sercu. Zwolnicie się z przysięgi, która teraz stała się pętlą u szyi ciągnącą Wasz związek na dno… i zaczniecie nowe życie.
Warto to przemyśleć, zastanowić się, co tak naprawdę Was łączy, czy ta więź jest wystarczająco silna, aby coś zmieniać, czy to tylko przyzwyczajenie, wspólne finanse, a może dzieci???

Ta wiedza to już połowa sukcesu. Jeśli okaże się, że niewiele Was już łączy, że przedłużacie tylko stan agonii z lęku przed rozstaniem, to macie możliwość zrobienia kroku pośredniego. Tym krokiem może być separacja, która zweryfikuje ostatecznie stan Waszych uczuć i więzi Was łączące. Stanie się upragnioną wolnością, wyzwoleniem, które pozwoli Wam oddychać pełną piersią, albo, wręcz przeciwnie, uświadomi tęsknotę, pustkę, dając motywację do walki o związek. Jeśli poczujecie wolność, zrzucicie pęta toksycznego związku, to dacie sobie i partnerowi drugą szansę. Szkoda każdej szczęśliwej chwili, która jest przed Wami, szkoda czasu straconego na ból i udrękę…

Aby ułatwić Wam taką rozmowę, podam Wam szereg pytań, które są istotne na tym etapie Waszego życia. Będą to pytania porządkujące, diagnozujące, wyłaniające istotę konfliktu. Będą to pytania trudne, na które każdy z Was powinien (rzadko używam takiej formy, jednak teraz jest ona konieczna) odpowiedzieć indywidualnie, najlepiej pisząc odpowiedzi na kartce lub używając komputera. Kiedy będziecie gotowi (odpowiecie na wszystkie pytania), zacznijcie o tym dyskutować. Zróbcie założenie, że mówicie PRAWDĘ, wszystko co mówicie, mówicie z DOBRA INTENCJĄ, szanujecie wzajemnie swoje zdanie (każdy z Was MA PRAWO do swojej opinii, sądu, punktu widzenia…). Nadajcie tej rozmowie najwyższy priorytet z uwagi na „być albo nie być” Waszego związku. Zanim rozpoczniecie, nastawcie się na uważne słuchanie partnera i wiarę w to, co mówi. Pamiętajcie, że gdybyście byli zgodnym związkiem, to ta rozmowa nie byłaby potrzebna. Kiedy pojawi się konflikt (piszę o tym warunkowo, bo liczę na to, że potraficie uniknąć konfrontacji i będziecie się uważnie słuchać), przerwijcie na 15 min, aby się zdystansować (zróbcie kilka ćwiczeń fizycznych, weźcie klika głębokich oddechów przy otwartym oknie (długi wydech z pozycji stojącej aż do kucnięcia uspokaja). Mam nadzieję, że zmęczenie codziennością będzie motywatorem do odważnej rozmowy na temat sensu Waszego związku. Cały czas pamiętajcie, że celem tego spotkania jest podjęcie najlepszej z możliwych decyzji, co do Waszej przyszłości, a nie pogodzenie się. Zachowajcie tak daleko idący obiektywizm, jak to tylko jest możliwe.

Pytania podam za tydzień.

poniedziałek, 22 października 2012

Narodziny dziecka ratunkiem dla związku?

Najgorsza jest sytuacja, w której partnerzy nie mogą się dogadać, kłócą się, nie rozumieją swoich stanowisk, mają świadomość barier ich dzielących, uniemożliwiających funkcjonowanie w związku, a mimo to ciągle w nim trwają licząc na cud. Powodów niezgodności może być wiele począwszy od braku dopasowania seksualnego do znacznej różnicy charakterów lub z powodów wymienionych wcześniej. Z obawy przed samotnością czy z wygody, ze względu na rodziców, znajomych czy z powodów światopoglądowych nie podejmują decyzji o rozstaniu myśląc: jakoś to będzie.
Zdarza się, że pary decydują się na dziecko licząc na to, że będzie to panaceum na ich problemy. Wtedy, tak naprawdę nie rozwiązują problemów, a „uciekają” od ich rozwiązywania i serwują sobie kolejny OGROMNY problem, czyli dziecko, które ma przynieść ratunek. W rezultacie zaostrza istniejące konflikty i staje się ich ofiarą. Ponosi konsekwencje nieodpowiedzialnych decyzji, z gruntu skazanych na niepowodzenie. Zamiast panaceum, staje się dodatkowo stymulatorem konfliktów, gdyż wymaga wyrzeczeń i "komplikuje" życie. Taka sytuacja w rodzinie może negatywnie wpływać na jego wychowanie i późniejsze życie. Trudno bowiem sądzić, że wraz z narodzinami dziecka taka para, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stanie się modelową, idealną, kochającą się rodziną. Zapewni dziecku tak ważną bazę, jaką jest poczucie bezpieczeństwa, miłość i bliskość. Trudno też założyć, że związek błyskawicznie dojrzeje do rodzicielstwa, aby świadomie wychowywać dziecko.

Jako matka chciałabym, aby pojawienie się dziecka było dla młodych ludzi wartością samą w sobie, czymś oczekiwanym, do czego rodzice przygotowują się mentalnie, emocjonalnie, finansowo i pod każdym względem koniecznym do bycia rodzicem. Już ciąża to okres, który kobieta powinna wspominać jako czas dojrzewania do wymagającej roli matki, w pełnej akceptacji tej roli i świadomości nowej tożsamości. Jeśli dziecko ma być "lekarstwem" na wszystkie problemy, to z całą pewnością jest to nieodpowiedzialna naiwność. Pozostanie to tylko myśleniem życzeniowym, a problemy powrócą ze zdwojoną siłą. Trwanie w związku dla tzw. dobra dziecka czy dzieci jest nieporozumieniem.

Do tego tematu na pewno jeszcze powrócę.


poniedziałek, 15 października 2012

Kolejna przyczyna rozwodów – ingerencja osób trzecich

Z moich doświadczeń zawodowych wynika, że częstym powodem rozwodów, rozstań czy separacji jest ingerencja osób trzecich w sprawy związku. Głównym źródłem konfliktu jest wywieranie wpływu na decyzje jednej lub obu stron. To może być bohaterka wielu dowcipów, czyli teściowa, lub rodzice mieszkający wspólnie z młodymi. Taka sytuacja zwykle bywa źródłem konfliktów, szczególnie gdy nie było akceptacji dla związku przez rodziców jednej ze stron. Młodzi ludzie żyją w związku jak na cenzurowanym, są poddani permanentnej kontroli, nie mogą zachowywać się swobodnie, zapraszać znajomych, bawić się… Często życie intymne w tych związkach jest pozbawione spontaniczności i swobody, stając źródłem dyskomfortu a nie radości. 

Ta kontrola nie zawsze jest świadomym, zamierzonym działaniem rodziców, niemniej jej obecność często jest ogromnym ciężarem dla młodego związku w fazie „docierania się”. Wpływ na decyzje młodych ludzi jest wywieraniem presji uzasadnianej większym doświadczeniem dorosłych. W rezultacie, skutkować może zwalnianiem młodych ludzi z kreowania swojego życia zgodnie z własnymi przekonaniami i potrzebami. Pozbawia ich możliwości uczenia się odpowiedzialności za własne decyzje i samodzielne rozwiązywanie konfliktów. Taka „pomoc” jest zwykle destrukcyjna zarówno dla związku – bo któreś z nich musi ulec presji, jak i dla rodziców, którzy uzależniają dzieci od siebie stając się niezbędnym ogniwem w ich życiu.

Jesteśmy więc zwolennikami samodzielnego „docierania się” ludzi zarówno w młodym związku, jak i przed ślubem. Młodzi mogą się sprawdzić jako partnerzy we wspólnym gospodarstwie, utrzymywaniu się z zarobionych przez siebie pieniędzy, rozwiązywaniu problemów życiowych, zawodowych i tych związanych z rodziną. Mają swobodę, mogą cieszyć się z bycia razem, rozstrzygać trudne kwestie, przeżywać zawody, uniesienia i upadki… i nauczyć się radzić sobie z tym, co przyniesie codzienność. Jest wtedy duże prawdopodobieństwo, że jeśli ten przedmałżeński test wypadnie negatywnie, nie dopuszczą do zawarcia małżeństwa, które miałoby małe szanse wygrania z próbą czasu i wyzwaniami życia codziennego. Jest nadzieja, że wtedy nie dojdzie do założenia rodziny zagrożonej ryzykiem rozstania, a dzieci nie staną się ofiarami ich decyzji. Niedojrzali rodzice nie biorą tego kompletnie pod uwagę, a szkoda.


wtorek, 9 października 2012

Nieplanowana ciąża

Niejako kontynuując rozpoczęty w zeszłym tygodniu temat rozwodów, dzisiaj o nieplanowanej ciąży.

Duże ryzyko rozwodu widzę również w związkach, zawieranych przez niedojrzałych emocjonalnie partnerów, którzy decyzję o ślubie podjęli pod presją, wynikającą z nieplanowanej ciąży. 

Narodziny dziecka oznaczają w życiu związku ogromne zmiany. Zmuszają do przyjrzeniu się priorytetom, burzą stabilizację związku, zmieniają dotychczasowy tryb i stylu życia. Wymagają więc w dużym stopniu zmiany modelu funkcjonowania związku. Myślę o podziale obowiązków i współpracy, zmniejszenia dotychczasowej wygody, być może rezygnacji z wartości, jaką jest dla kobiety praca zawodowa, jeśli chce się całkowicie poświęcić wychowaniu dziecka. Kiedy ludzie decydują się na dziecko, muszą uczyć się myślenia w kategoriach empatii, rezygnacji z egoizmu, nastawienia na wyzwania dnia codziennego. Często pogarsza się też sytuacja finansowa takiej pary.

Zmieniona sytuacja rodzinna wymaga skupienia się na nowych priorytetach, świetnej organizacji pracy, współpracy w dzieleniu się obowiązkami, dużej tolerancji wobec siebie i szybkości reagowania wobec nowych nieprzewidzianych sytuacji. To czas wyzwań i weryfikacji związku pod każdym względem: siły uczucia, wzajemnej akceptacji, uszanowania wartości, tolerancji i świadomości, że tworzy się zupełnie nowa komórka społecznej, jaką jest rodzina.

To bardzo trudna psychologicznie sytuacja zwłaszcza dla ludzi, którzy są nie gotowi emocjonalnie do wychowywania dziecka. To może być prawdziwa „fabryka” konfliktów, spychanie obowiązków, niemożność przyzwyczajenia się do nowych warunków życia, szczególnie z perspektywy osób niedojrzałych do macierzyństwa i ojcostwa, którzy pojawienie się nowego członka rodziny traktują w kategoriach utraty dotychczasowego spokoju i beztroski.

Zastanówmy się więc, analizując powyższe kryteria, ile osób wchodzi w związek z taką dojrzałością i świadomością konsekwencji? Zaryzykuję tezę, że naprawdę niewiele, gdyż dla większości fakt zakochania się, zauroczenia partnerem jest warunkiem wystarczającym do decyzji o związku, małżeństwie i założeniu rodziny. Niestety brak świadomości konsekwencji tych decyzji i myślenie w kategorii: „jakoś to będzie” ostatecznie odbija się na nie będących niczemu winnych dzieciach i jest powodem rozstań. Macierzyństwo, to wyzwanie zarówno dla kobiety, która staje się matką, jak i mężczyzny. Od kobiety wymaga odnalezienia się emocjonalnego w nowej roli, powrotu do pełnej sprawności fizycznej i psychicznej po okresie ciąży i porodzie. To czas budowania nowej tożsamości – tożsamości matki. Ten proces wymaga wsparcia partnera, który przecież też przechodzi emocjonalną metamorfozę wyrastając z roli chłopca, a stając się mężczyzną w roli ojca odpowiedzialnego za rodzinę. Często sam poród jest dla mężczyzny tak traumatycznym wydarzeniem, że on sam potrzebuje wsparcia, a musi wspierać kobietę i swoje dopiero co narodzone dziecko. Na szczęście to w sumie bardzo naturalny proces możliwy do emocjonalnego ogarnięcia, jeśli towarzyszy mu dojrzałość partnerów, świadomość i akceptacja nowej społecznie sytuacji.

Jeśli ludzie oczekują dziecka, planują jego przyjście na świat, przygotowują się mentalnie i emocjonalnie do tego ważnego i trudnego w realizacji wydarzenia, to percepcja ich statusu wygląda kompletnie inaczej. Wtedy dochodzi do spełniania się w oczekiwanej, przemyślanej roli życiowej, a zmieniające się priorytety są upragnione. Zmiana życia następuje z pełną akceptacją obu stron, świadomych konsekwencji tych decyzji.

wtorek, 2 października 2012

Rozwód? Ależ TAK!

Tydzień temu przytoczyliśmy Wam podsumowanie rozmów z parami, które przeżyły razem ponad 40 lat. Jak zwykle chcę skomentować zamieszczone tam tezy. Pierwsza z nich brzmiała: Rozwód? Nigdy. Morderstwo? Często. Rozmówcy autorów artykułu twierdzili, że w sytuacjach konfliktowych nigdy nie myśleli o rozwodzie, traktując małżeństwo jako ZOBOWIĄZANIE. Ich celem zawsze było szukanie rozwiązania.

Oczywiście, myślenie o rozwiązaniach i szukanie sposobów naprawy sytuacji, to doskonałe podejście, gdy dwoje ludzi chce być ze sobą. Natomiast budzi mój opór założenie, że „rozwód nigdy nie może być opcją”. Rozumiem, że świadomy związek to obustronne ZOBOWIĄZANIE, jednak nie mogę się zgodzić na bycie w związku dla zasady, ze względu na dzieci, wbrew sobie, takie trwanie dla trwania.

Gdy pojawia się jakiś trudny moment, problem do rozstrzygnięcia, czy konflikt,  to wtedy obie strony, na mocy wzajemnego zobowiązania, są zmotywowane do analizy sytuacji. Ich aktywność koncentruje się na szukaniu rozwiązań i porozumienia, a nie celebrowaniu konfliktu i udowadnianiu sobie, kto jest lepszy, mądrzejszy, czy ma rację. Celem, jaki przyświeca wtedy partnerom, jest zakończenie konfliktu. Oczywiście ma to miejsce, gdy obie strony są gotowe do akceptacji wypracowanego rozwiązania. Często szukanie rozwiązania trwa wiele dni, gdyż nie jest możliwe znalezienie go „od ręki”. Potrzebna jest wzajemna tolerancja, akceptacja prawa do odmiennego zdania, wnikliwa analiza przyczyn konfliktu i tego co najważniejsze i za razem najtrudniejsze – umiejętność dysocjowania się wobec własnych emocji. To sztuka, którą warto ćwiczyć, gdyż tylko dystans pozwala szybciej znaleźć kompromis. Pozwala także „odfiksować” się od swoich tez, które traktowało się jako jedyną możliwą strategię działania.

Mimo dobrych chęci, motywacji i gotowości do współpracy ten kompromis może okazać się niemożliwy albo nie w pełni satysfakcjonujący obie strony konfliktu. Czasem skuteczniej pomoże ktoś z zewnątrz, kto obiektywnie spojrzy na przedmiot sporu, ktoś obdarzony zaufaniem obydwojga partnerów. Czasem po prostu nie ma dobrych rozwiązań dla obu stron, kiedy ich wartości pozostają w konflikcie. Pozostaje pełna akceptacja rozwiązania zaproponowanego przez jedną ze stron i testowanie go w określonym czasie…. lub dalsza walka. Wybór należy do partnerów. Może też tak być, że - jak to w życiu bywa - nie ma dobrych rozwiązań. Pozostaje życie w konflikcie bardzo obciążające emocjonalnie obie strony. Pojawia się pytanie o sens takiego związku.

Oczywiście różnica zdań nie jest jedynym sposobem weryfikacji trwałości związku. Konflikty są naszą codziennością, zwykle towarzyszą ludziom, którzy mają swoje zdanie, punkt widzenia, argumenty. Można powiedzieć, ze są swoistym testem dla związku. Jeśli partnerzy potrafią sobie z nimi radzić, mają szanse spędzić ze sobą lata celebrując kolejne rocznice. Dlatego chcę pokazać Wam inne powody, które mogą, być destrukcyjne dla związku.

Partnerzy z różnych bajek
W moim odczuciu głównym kryterium decydującym o ocenie związku jest jego jakość, a nie czas trwania. To, że partnerzy wytrzymali próbę czasu, może świadczyć o tym, że był to związek oparty na miłości, ale nie zawsze. Na jego trwałość mogły również pracować inne „czynniki”. Mogły to być wspólne wartości, zbliżona postawa wobec życia, finansów, wychowania dzieci czy podobny poziom wykształcenia… Jeśli te poglądy i wyznawane wartości są zbliżone, dużo łatwiej osiągnąć porozumienie w razie konfliktu. Jest wspólna płaszczyzna porozumienia i nie trzeba zaczynać od fundamentów związku, bo te są solidne.

Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli partnerzy są z różnych "bajek" i różnią się w zasadzie pod każdym względem, to ich związek ma  duże szanse stać się związkiem toksycznym. Podkreślam może tak być, choć nie musi. Często ludzie pozostają w takich związkach z przyzwyczajenia, lęku przed samotnością, dla dzieci, rodziny, znajomych bądź z powody wyznawanej przez siebie wiary. „Zaliczają” kolejne rocznice ślubu, imieniny, urodziny, wakacje, święta, a także kolejne kłótnie, sprzeczki, „ciche dni”… I tak z dnia na dzień tracą szansę na spotkanie tej „drugiej połowy”, która gdzieś tam daleko albo tuż obok trwa w swoim związku.

Na pytanie, czy warto tak żyć, my zawsze odpowiemy NIE.

Brak współpracy
Chociaż jestem generalnie za rozwiązywaniem konfliktów i budowaniem relacji (tym przecież zajmuję się zawodowo), muszę być przekonana, że jest to możliwe. Muszę widzieć potencjał dla wprowadzanych zmian i motywację obu stron. Przebudowa związku od podstaw jest procesem długotrwałym i wymaga ogromnej determinacji. Jeśli nie ma wsparcia w równie silnym emocjonalnym związku, trudno jest doprowadzić partnerów do wzajemnego porozumienia. W przypadku jednej z moich klientek, która nie była w stanie poradzić sobie z brakiem partnerstwa w związku, sama byłam zwolennikiem rozwodu,. Mąż nie chciał jej wspierać w podstawowych obowiązkach i wziąć współodpowiedzialności za życie i funkcjonowanie ich rodziny. Praktycznie wszystkie obowiązki spoczywały na niej. Kiedy zaczął coraz częściej „zaglądać” do kieliszka, sprawy dodatkowo się skomplikowały. Trudno było ustalać jakikolwiek podział obowiązków lub zasady współpracy w codziennym życiu. Mąż nie przestrzegał żadnych ustaleń. Taka sytuacja trwała latami i nic nie wskazywało na możliwość poprawy. Ten związek od początku był oparty jedynie na silnym pociągu fizycznym i nie wytrzymał próby czasu w zderzeniu z codziennością. Sprawdzał się na etapie kochanków, ale nie wytrzymał zderzenia z wyzwaniami codziennego życia. Tak więc mimo ich wieloletniego stażu małżeńskiego byłam zwolennikiem rozwodu, gdyż wszystkie podejmowane przez żonę próby kończyły się porażką. Jego pijaństwo ostatecznie przeważyło szalę na rzecz rozwodu.

cdn. :-)
Zapraszam do poznania naszej oferty warsztatów dla par.
Jeżeli potrzebujesz indywidualnej konsultacji, skontaktuj się ze mną e-mailowo.

poniedziałek, 24 września 2012

Ponad 40 lat razem

Matthew Boggs wraz ze swoim przyjacielem Jasonem Millerem podczas podróży po Stanach Zjednoczonych spotkali się z blisko setką par ze stażem małżeńskim 40 lat i więcej http://projecteverlasting.com/. W wywiadzie dla TODAYshow.com sformułowali na tej podstawie 7 reguł długiego i szczęśliwego związku

1. Rozwód? Nigdy. Morderstwo? Często
Pary, z którymi rozmawiali, określane przez nich jako Mistrzowie Małżeństwa (Marriage Masters – MM), podkreślały, że „rozwód nigdy nie był opcją”. Należy przez to rozumieć, że nawet podczas okresów nieporozumień, które przecież musiały się zdarzyć, traktowali swój związek jako ZOBOWIĄZANIE, czyli szukali sposobów naprawy sytuacji, całkowicie eliminując myślenie o sposobach „wyjścia” ze związku. Dzięki podążaniu wyłącznie w tym jednym kierunku łatwo docierali do celu.

2. Nie ma czegoś takiego jak perfekcyjne małżeństwo; są fantastyczne chwile
Zdaniem MM podczas długoletniego współżycia dwóch osób, nie ma możliwości uniknięcia wzajemnie irytujących zachowań – jesteśmy przecież różnymi osobami ze swoimi nawykami, przyzwyczajeniami, wadami… Kluczem do udanego bycia razem jest AKCEPTACJA. Jak zauważył jeden z rozmówców: Musi być docieranie się. Bez tarcia nie ma ciepła. Nikt nie twierdzi , że wyrozumiałość, tolerancja i wspomniana już wzajemna akceptacja przez te wszystkie lata przychodzi łatwo. Ale to, co się dostaje w zamian, jest tego warte…

3. Opróżniaj worek
MM zachęcają do wyrażania swoich emocji. Twierdzą, że ich tłumienie z każdym dniem coraz bardziej ciąży niczym worek ziemniaków na plecach.

4. Nie przestawajcie flirtować
MM uważają, że bez względu na to, gdzie para w danym momencie przebywa, powinna podtrzymywać żar miłości.

5. LOVE to czteroliterowe słowo podobnie jak GIVE
Pary, które przeżyły ze sobą wiele dziesięcioleci, twierdzą, że zawdzięczają to w większym stopniu dawaniu niż braniu; a także zastąpieniu JA przez MY.

6. Nie przegapiajcie tych chwil
Jeżeli człowiek żyje przeciętnie 77 lat, to oznacza, że przeżyje: 77 wiosen, lat, jesieni i zim, 77 Wigilii, 77 Sylwestrów i Nowych Roków… TYLKO.
MM przypominają nam, że przygoda nazywamy życiem mija w mgnieniu oka; rozkoszuj się obecnością Ukochanej Osoby, dopóki ON lub ONA wciąż tu jest.

7. Wzajemny szacunek
Możesz mieć szacunek bez miłości, ale nie może być miłości bez szacunku stwierdził jeden z rozmówców.

poniedziałek, 17 września 2012

Spędzajcie ze sobą jak najwięcej czasu

Dzisiaj przedstawię swój komentarz do siódmego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Spędzajcie ze sobą jak najwięcej czasu.

Zacznijmy od swoistego testu. Jeśli jesteś w stanie spędzać ze swoim mężem, partnerem, czy kochankiem całe dnie, nie tylko podczas urlopu, nie nudzisz się nim i nie konfliktujesz się z byle powodu, patrzysz na swojego partnera jak na przyjaciela, przez pryzmat jego zalet, to dobry sygnał dla związku. Jeśli tęsknisz za nim, kiedy się rozstajecie, czujesz pustkę, bo nie możesz dzielić się z nim codziennością, to kolejny pozytywny sygnał. Kiedy chcesz z nim przeżywać ważne dla Ciebie sprawy, dzielić się radością, smutkiem i bólem - to sygnał, że dokonałeś właściwego wyboru. KIEDY UMIESZ POKŁÓCIĆ SIĘ z partnerem i od razu TĘSKNISZ ZA POJEDNANIEM, TO ZNACZY, ŻE WASZ ZWIĄZEK JEST WARTOŚCIĄ SAMĄ W SOBIE. ALE KIEDY POTRAFISZ ZDYSTANSOWAĆ SIĘ WOBEC WŁASNEJ RODZINY i obiektywnie patrzeć na błędy swoich bliskich, być bezstronnym obserwatorem, chociaż więzy rodzinne zmuszają Cię do solidarności - to oznacza, że wzniosłeś się na wyżyny obiektywizmu, gdyż Twój partner naprawdę na to zasługuje.

Tak było w naszym przypadku i uważamy to za swój ogromny sukces. Mieliśmy silny konflikt dotyczący potrzeby chronienia swoich dzieci z poprzednich związków. Bardzo bolało nas to, że nie potrafimy oddzielić uczuć wobec dzieci, od uczuć dotyczących nas samych. Zmagaliśmy się ze sobą, bo nie potrafiliśmy rozstrzygnąć, które uczucia są ważniejsze. Baliśmy się skrzywdzić nasze dzieci, dając sobie prawo do miłości, której one nie akceptowały. Wspólnie uczyliśmy się obiektywnie patrzeć na rywalizację, jaką wyzwala walka o dziecko wobec walki o partnera. Jednak nie poddawaliśmy się, nieustannie szukaliśmy rozwiązań. W żadnym wypadku nie rozważaliśmy rozstania, mimo że serce pękało z bólu, bo dzieci inaczej rozumiały nasze uczucia. W rezultacie wygraliśmy ten pojedynek serca i jeszcze bardziej zacieśniliśmy więzi między sobą.

Drugim testem była tragiczna sytuacja finansowa, w której znaleźliśmy się niedługo po wspólnym zamieszkaniu. Mogliśmy skończyć ten związek po miesiącu… Wystarczyło poddać się typowym, ludzkim reakcjom, takim jak ocena czy krytyka, ulec słabościom i wzajemnym wyrzutom. Ufaliśmy sobie, wierzyliśmy, że każde z nas działa z dobrą intencją i najlepiej jak potrafi stara się rozwiązać problem. Po prostu szukaliśmy sposobów na przetrwanie i tuliliśmy się do siebie coraz bardziej oczekując wzajemnego wsparcia. To był czad, jedność, bliskość, kreacja.

Przez wszystkie te lata jesteśmy ze sobą praktycznie 24 godziny na dobę. Śmiejemy się czasami, że w ciągu tych ponad 12 lat byliśmy razem dłużej niż niektóre pary z 50-letnim stażem. Czy też byście tak chcieli?

poniedziałek, 10 września 2012

Dotykajcie się

Dzisiaj przedstawię swój komentarz do szóstego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Dotykajcie się tak często, jak to jest możliwe.

Częste dotykanie się jest demonstracją uczuć, potrzeb seksualnych i akceptacji, a nawet afirmacją cielesności. Dotykanie się zgodne z własnymi emocjami i potrzebą bycia blisko jest sprawianiem sobie przyjemności i dawaniem jej partnerowi. Jest mową ciała, która nie kłamie, i budowaniem lub wzmacnianiem więzi. Pogłębia poczucie bliskości, jeśli jest bez świadków, i jest demonstracją uczuć, gdy jesteśmy wśród ludzi. Zdajemy sobie sprawę z różnic kulturowych jednak w naszej nie ma tak licznych barier, jeśli nie przekroczymy tej jednej – dobrego smaku.

Bliskość cielesna tworzy poczucie bezpieczeństwa. Wyraża otwartość i odwagę bycia w zgodzie ze sobą, jeśli jest zgodna z naszymi wewnętrznymi potrzebami. Nie pozwólcie więc, aby wstyd, pruderia czy normy innych ludzi zabierały Wam przyjemność bycia sobą i prawdę w jej okazywaniu. Ta autentyczność zachowania zaowocuje również w innych obszarach Waszego życia i relacji. Przesiąkniecie zasadami bycia w zgodzie ze sobą i prawdą, która jest warunkiem udanego związku. To prawdziwa wartość i głęboka potrzeba każdego człowieka  –  potrzeba kochania i bycia kochanym, choć czasem próbujemy ją zepchnąć do podświadomości udając, że jesteśmy "twardzielami". Zaryzykujcie więc bycie blisko nie tylko w sferze uczuć, lecz demonstrujcie uczucia poprzez dotyk. To informacja dla partnera, że o nim myślicie i niemy komunikat: Kocham Cię.

Sprawdźcie, jak się będziecie czuli w tym autentyźmie nie patrząc na oceny innych. Oczywiście możecie również nazywać to, co do siebie czujecie. My to robimy od 13 lat i cały czas te słowa i gesty mają tę samą wartość, nie dewaluują się.

wtorek, 4 września 2012

Prowadźcie wspólny budżet

Dzisiaj przedstawię swój komentarz do piątego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Prowadźcie wspólny budżet.

O ho ho – kontrowersyjna propozycja.
Przez lata pracy w charakterze psychologa czy terapeuty, albo po prostu obserwując ludzi w ich codziennych zmaganiach spotkałam kilka modeli dotyczących finansów w związku.
W naszym związku wybraliśmy opcję transparentności w kwestii finansów, chociaż potrzebowaliśmy czasu, żeby do tego modelu dojrzeć. Jest to wielowątkowa kwestia. Przede wszystkim finanse to bardzo ważny, ale przede wszystkim trudny obszar w związku, powiedziałabym nawet, że kluczowy. Jeżeli ludzie potrafią się porozumieć w tej kwestii, jest nadzieja, że dogadają się w innych obszarach.

Samozwańczy lider
Czasem mężczyzna sam przejmuje odpowiedzialność za finanse, traktując kobietę, jak osobę niepełnosprawną umysłowo? To znakomity powód do konfliktów, nawet w sytuacji, gdy kobieta w pełni akceptuje taką rolę. Czy możliwe jest bowiem całkowite podporządkowanie się decyzjom partnera? Co w sytuacji, kiedy mężczyzna raz za razem podejmuje niekorzystne dla związku decyzje? Co wtedy z tą pełną akceptacją?
Jeśli decyzje podejmuje jedna osoba, to zawsze robi to przez pryzmat własnych potrzeb i indywidualnego rozumienia świata. Mimo najlepszych intencji realizuje własne cele, bardziej lub mniej świadomie.

Unikanie podejmowania decyzji
Zaobserwowałam też model, w którym obie strony unikają podejmowania decyzji. Życie toczy się i jakoś to jest. Taki stan trwa do momentu, kiedy wydarzy się coś ewidentnie złego dla związku. Może to być przeoczenie jakiejś korzystnej operacji finansowej, która pozwoliłaby poprawić jakość życia, spłacić długi itp. Wtedy pojawia się czarna strona unikania, a mianowicie wzajemne obwinianie się. W takiej sytuacji albo żona zarzuca mężowi brak decyzyjności, albo mąż żonie brak wsparcia. Sprawa jest trudna, nie ma winnych, albo wprost przeciwnie – wszyscy są winni… Nastrój wzajemnej złości partnerów może przenosić się na inne sfery ich życia, wywołując narastającą niechęć.
Pary często unikają tematu podejmowania decyzji finansowych, bo finanse stają się źródłem konfliktu. Tymczasem wspólne podejmowanie decyzji finansowych to budowanie partnerstwa w związku, słuchanie argumentacji, szukanie rozwiązań w sytuacjach trudnych. To rozłożenie odpowiedzialność za dobre lub złe przedsięwzięcia. Znika kwestia szukania winnego za ewentualne porażki. To oczywiście odpowiedzialność za związek i czasem jego dalsze funkcjonowanie.

Samiec alfa
Może też być tak, że kobieta świadomie oddaje to pole mężowi (lub odwrotnie), gdyż nie czuje się fachowcem w kwestiach finansowych. Kiedy jednak skutki decyzji nie są po jej myśli, chętnie wytyka mężowi błędy, bo łatwiej się mądrzyć po fakcie, niż szukać rozwiązań.
Jednak bez względu na to, czy partnerzy znają się na finansach, czy nie, decyzje w tej materii trzeba podejmować, a to wiąże się ze zdefiniowaniem własnych potrzeb. Tu wspólne działanie jest pożądane, a nawet konieczne, bo skutki jednostronnych decyzji mogą być opłakane.

Udawanie, że decyzje są wspólne
Czasem małżonkowie lub partnerzy twierdzą, że wspólnie podejmują decyzje, ale kiedy dochodzi do podjęcia decyzji żona (lub mąż) mówi: Mam do ciebie zaufanie, co myślisz na ten temat …. No dobrze, to zróbmy tak jak uważasz. Znowu jest to model ryzykowny, bo sprawdza się tylko w sytuacjach trafnych decyzji. Jeśli nawet taka sytuacja nie kończy się konfliktem czy kłótnią w razie porażki, to wcale nie znaczy, że partner, który nie wziął na siebie jej ciężaru, nie ma pretensji. Czasem są to nieartykułowane pretensje, gromadzone przez lata omawiane w gabinecie terapeuty lub podczas przyjacielskich spotkań: Moja żona to nigdy…., Mój mąż nie potrafi nawet… Co to oznacza? Konflikt, tylko nieujawniony, nienazwany, skrywany latami, często kończący się rozwodem po wybuchu zbierającego się przez lata wulkanu niezadowolenia.

Każdy sobie, rzepkę skrobie
Spotykam też model, w którym każde z partnerów czy małżonków ma własny budżet i samodzielnie nim zarządza. Nie ma więc obwiniania się za niewłaściwe decyzje, bo każdy sam jest za nie odpowiedzialny. Każde z partnerów ma swoje wydatki, a w kwestiach wspólnych przedsięwzięć ustalana jest „zrzuta”. Nie wiem, co łączy tych ludzi, jeśli mają własne konta, własne tajemnice, inwestują pieniądze w różne przedsięwzięcia? Jak to wpływa na ich związek? Czy są dobrze działającym układem? Czy czują się parą? Kto z nich finansuje na przykład edukację wspólnych dzieci? Czy dzieci też są dzielone pomiędzy partnerów? To żart, ale pojawia się wiele znaków zapytania, na które nie potrafię odpowiedzieć. Na przykład, czy są szczęśliwi mając własne światy, do których nie dopuszczają partnerów? Czemu ma służyć ten podział? Czy łatwiej im tak żyć obok siebie, a nie razem? Czy są papierowym związkiem dwojga ludzi mieszkających pod wspólnym dachem?
Może ktoś żyjący w takim modelu zechce się wypowiedzieć?

Transparentność i partnerstwo w podejmowaniu decyzji
Wspólny budżet to akceptacja dla wspólnych celów życiowych, które finanse wyznaczają. Kłótnia o to, ile pieniędzy poświęcić na wakacje, a ile włożyć w dom, może być powodem do rozwodu. Łatwiej więc po prostu jej unikać albo decyzją obciążyć partnera: będzie na kogo narzekać… Wiele małżeństw ustala, kto podejmuje decyzje finansowe, ale proszę mi wierzyć, że to działa dobrze tylko w sytuacji dobrych decyzji. Wtedy może być nawet powodem do dumy drugiego partnera. Ale co w sytuacji decyzji nietrafionych? Trudno założyć, że partner podejmujący decyzje podejmie wyłącznie te właściwe, to niewykonalne. Więc zakładam, że taka sytuacja może być źródłem konfliktu.

Dużo bardziej dojrzałym modelem jest partycypacja w procesie podejmowania decyzji obu partnerów wsparta świadomością odpowiedzialności za te decyzje, zwłaszcza te nietrafione. My doszliśmy do takich wniosków, kiedy decyzji już nie dało się odraczać. Dlatego realizowaliśmy model partnerski zarówno pod względem decyzji, jak i jej skutków. Jak pisałam wcześniej, wspólne decyzje to, to wspólna odpowiedzialność. Łatwiej je razem podejmować i mieć świadomość, że zarówno za sukces, jak i porażkę jesteśmy współodpowiedzialni. Lepiej więc mieć możliwość dogłębnej analizy różnych aspektów i różnych perspektyw, wykorzystując zasoby obu partnerów, niż narażać się na wzajemne rozliczanie. To burzy związek, konfliktuje partnerów i oddala ich od siebie.

Potraktujmy więc budżet i finanse w ogóle jako swoiste wyzwanie stojące przed każdym związkiem, bez względu na to czy jest zalegalizowany, czy nie. To wymiar kreujący związek, gdyż definiuje potrzeby, poziom życia, ustala priorytety. Jeśli partnerzy są gotowi dyskutować do skutku, przekonywać się wzajemnie i wspólnie wypracować decyzje, to jest to znakomity test jakości ich związku. To umiejętność, która eliminuje wzajemne obwinianie, krytykę i ocenę. To wartość, która przyczynia się do porozumienia na głębszym poziomie jednocząc ludzi i dając im satysfakcję, że potrafili się dogadać. To jest to szczęśliwy związek, który cieszy się sukcesem i rozważa zmianę w sytuacji porażki.

Sukces ma wielu ojców, a porażka jest zawsze sierotą. Mając to uwadze warto dążyć do współpracy w tych trudnych obszarach funkcjonowania związku. My niejednokrotnie staczaliśmy wielogodzinne „batalie” przekonując się o własnych racjach. Zdarzało się, że dzień był za krótki na rozstrzygnięcie problemów dotyczących zwłaszcza finansów dotyczących naszych dzieci. Jednak smak kompromisu lub pojednania to ogromna satysfakcja, to bezcenne doświadczenie budujące siłę związku

Bez względu na to, czy partnerzy znają się na finansach, czy nie, decyzje finansowe muszą być podejmowane, nawet te odroczone. Wiąże się to z określeniem własnych i wspólnych potrzeb. Dlatego – moim zdaniem – wspólne działanie jest konieczne, jeśli mają to być wspólne cele życiowe dwojga kochających się osób.

Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy.


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Starajcie się wyglądać atrakcyjnie dla swojego partnera

Dzisiaj przedstawię swój komentarz do czwartego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Starajcie się wyglądać atrakcyjnie dla swojego partnera.

Kiedy byłam w ciąży wydawało mi się, że cała moja kobiecość rozpływa się wraz z każdym kilogramem mojej wagi. Patrzyłam w lustro i widziałam coraz bardziej zdeformowaną figurę, brzydką cerę i niezgrabne poruszanie się. W młodości byłam tancerką, więc zgrabne ciało było czymś, co utwierdzało mnie w przekonaniu o atrakcyjności dla mężczyzn. Ciąża to nadzwyczajny stan rozchwiania hormonalnego, więc myślenie o zachowaniu atrakcyjności nabiera zupełnie innej jakości. Jednak, jeśli kobieta w ciąży może zachować atrakcyjność poprzez dbanie o siebie, stosowny strój, fryzurę, makijaż, to na pewno jest to możliwe w codziennym życiu.

Ta atrakcyjność staje się czynnikiem utrzymywania związku w fazie flirtu, gdyż pokazuje kobietę w coraz nowej odsłonie. Tworzy element ciekawości, który w związku podsyca jego cielesną sferę. Jesteś tą samą osobą, a jednak kreujesz się ciągle na nowo. Zachowujesz atrakcyjność dla mężczyzny, który potrzebuje Cię podziwiać i patrzeć na Ciebie z dreszczykiem podniety. Bądź pociągająca, kobieca i krytyczna wobec swojego odbicia w lustrze. To ożywia związek nawet wieloletni i dodaje mu świeżości. Przygniecione kapcie, kiedy masz już “swojego” mężczyznę, mogą uśpić Twą czujność i dać złudne przekonanie, że to Twoja własność. O tym, jak trudno utrzymać tę “własność”, świadczy statystyka rozwodów. Te wszystkie kwestie, potwierdzające potrzebę atrakcyjności wobec partnera, dotyczą również mężczyzn. Lubię, kiedy mój mąż pyta, czy mi się podoba w jakimś ubraniu. Dlatego – poza niespodziankami, kupujemy ubrania razem. Przecież kupujemy je również dla siebie nawzajem.

Chętnie oglądam programy dotyczące dress codu i kreowania własnego wizerunku. Sama lubię pisać na ten temat (blog Kreuj siebie). Podziwiam wizażystów i specjalistów od wizerunku za cuda, jakie potrafią zrobić z wyglądem kobiety. Staram się uczyć od nich jak najwięcej i wykorzystać dary, jakie dała mi natura oraz tuszować niedoskonałości. Zapewniam Was, że wiele pozytywnego można zrobić ze swoim wyglądem, a inwestycja w wizażystkę może wykreować Twoją atrakcyjność na zupełnie niewiarygodnym poziomie. Specjalista potrafi wydobyć z kobiety seksapil, który skrzętnie chowała pod niewłaściwym strojem, fryzurą i makijażem. Proponuję więc odwagę w metamorfozie dotyczącej zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego wizerunku i kobiet i mężczyzn. To zmieni Wasz związek w nieustanny flirt, a więc pozwoli zachować atrakcyjność dla partnera. Czy próbowałyście panie takiej metamorfozy? Polecam eksperymentowanie. Możecie również o tym pisać i dzielić się doświadczeniami. Panów nie pytam, bo rzadko zdarza się tak odważny facet…

Od Andrzeja:
Gdy już zdobyłem „swoją” kobietę, „zaobrączkowałem”, to po co się nadal o nią starać? Ilu facetów ma takie przekonanie? Wracają do domu, zrzucają elegancki strój dla innych i przebierają się dla żony w stare, zużyte łachy. Są przecież takie wygodne! Potem piwko i telewizorek. Sadła przybywa, „oponka” coraz większa, ale jakie to ma znaczenie – przecież mojej, kochanej żonce i tak się podobam. 
Jesteś tego pewny?


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Dbajcie o swojego partnera, troszczcie się o niego i szanujcie go

Dzisiaj przedstawię swój komentarz do trzeciego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Dbajcie o swojego partnera, troszczcie się o niego i szanujcie go.

Dbałość o partnera, wzajemny szacunek i troska, to codzienne budowanie więzi. To wyraz miłości i potwierdzanie wartości związku dla jego partnerów. Bez tych wartości żadna kochająca się para nie może istnieć i nie przetrwa próby czasu. Te wartości to pokarm, którym karmi się związek na co dzień, bez względu na to, czy w panuje w nim zgodność, czy istnieje różnica zdań w konkretnej sytuacji. Wzajemny szacunek pozwoli szybciej osiągnąć porozumienie nawet w razie trudnego do rozwiązania konfliktu.

Troska o partnera to codzienne podsycanie miłości, niewerbalne informowanie tej drugiej osoby, że się ją kocha. Kojarzy mi się to z codziennym podlewaniem roślin na tarasie, aby cieszyły oko możliwie najdłużej, gdyż relacja oparta na dbałości i wzajemnym szacunku to inwestycja w trwałość związku. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na słowo wzajemny. Jest ono kluczowe i świadczy o tym, że obie strony są równie zaangażowane w budowanie związku i podtrzymywanie więzi. Obserwowaliście pewnie, mam nadzieje, że nie we własnym związku, sytuację jednostronnego zaangażowania. Łatwo się domyślić, jak czuje się ta druga strona, pozbawiona dbałości partnera, troski czy szacunku. Zwykle kobiety są taką opiekuńczą stroną w związku. Często przejmując inicjatywę bycia troskliwym zabierają mężczyźnie możliwość odwzajemnienia się tym samym. Zdarza się, że kobieta staje się nadopiekuńcza i zaczyna narzucać się w dbałości o partnera wykonując za niego czynności, w których z powodzeniem świetnie sobie radzi. Z czasem, takie reguły gry wchodzą w nawyk mężczyźnie zwalniając go z często z podstawowych obowiązków, a w kobiecie narasta przekonanie o wykorzystywaniu jej w codziennym życiu. Zwykle ten nierówny podział obowiązków staje się źródłem konfliktu.

Ja nie jestem za stereotypową rolą kobiety w związku definiującą jej obowiązki z założenia. Jeżeli w domu kobiety panował taki model, jej matka tak robiła i dlatego, z pokolenia na pokolenie, przekazywany jest ten sam wzorzec zachowania, wzorzec pełnego serwisu dla mężczyzny. Nie mam nic przeciwko temu, aby tak się działo, jeśli to jest uzgodnione, uzasadnione sytuacją, ale przede wszystkim wynika z chęci, a nie obowiązku. Dużo łatwiej jest wyprasować koszulę mężowi, bo chce się mu pomóc w konkretnej sytuacji, niż wiedząc, że to mój obowiązek tylko dlatego, że jestem kobietą. To oznaczałoby, że muszę sprzątać, gotować, prać, sprzątać, prasować, robić zakupy… tylko dla tego, że jestem kobietą. Mnie to ”muszę” bardzo wkurza. A świadomość, że jestem kobietą, jeszcze nie determinuje wszystkich moich obowiązków. Zdecydowanie wolę „chcieć”, nawet kiedy wykonuję te wszystkie czynności, kiedy rozumiem potrzebę ich robienia w danej sytuacji. Chcę też mieć przekonanie, że mój mąż jest gotowy do pomocy widząc mój wysiłek, bo ma do mnie szacunek i dba o mnie tak, jak o siebie, troszczy się np., o mój chory kręgosłup kiedy dźwigam zakupy. Ja natomiast troszczę się o niego, kiedy on potrzebuje wsparcia. To jest zdrowy związek oparty na zdrowych relacjach, a nie na stereotypach czy schematach. W naszym związku panuje zasada współdziałania, pomagania sobie w obowiązkach, które są koniecznym elementem codziennego życia. Dlatego w miarę możliwości razem sprzątamy, gotujemy czy wykonujemy codzienne prace, które realizowane przez jedną osobę trwałyby dużo dłużej i wymagałyby większego wysiłku.

Jednostronna inwestycja, w moim odczuciu, jest sygnałem, że trzeba się zastanowić nad funkcjonowaniem w związku. To sygnał ostrzegawczy o braku motywacji jednej ze stron, który należy potraktować naprawdę poważnie, rozważyć przyczyny, wyciągnąć wnioski i poszukać rozwiązań.

Model współpracy sprawdza się w naszym związku i powoduje, że czujemy współodpowiedzialność za nasze sukcesy i porażki. Są zwycięzcy i są pokonani, ale nie ma winnych, rozczarowanych, zniechęconych, czy wykorzystywanych. Może warto rozważyć też taki model u Ciebie? Zastanów się więc, jak funkcjonuje Twój związek? Czy jest obustronnie satysfakcjonujący i stabilny? Czy jest oparty na miłości, szacunku, wzajemnej trosce i dbałości? Jeśli nasz przykład skłoni Cię do refleksji, to uznam to za swój sukces.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozmawiajcie ze sobą o wszystkim


Dzisiaj przedstawię swój komentarz do drugiego sekretu udanego małżeństwa według Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts):   Rozmawiajcie ze sobą o wszystkim. 

My rzeczywiście rozmawiamy  ze sobą o wszystkim, bez względy na to jak trudny jest to temat. A tych niełatwych jest sporo: dzieci, finanse, przyzwyczajenia, podział obowiązków domowych, prowadzenie budżetu domowego, zorganizowanie wakacji, wzajemny rozwój i podejmowanie wyzwań życiowych, a nawet tak prozaiczne, jak zachowanie spójnej postawy wobec przyjaciół, którym chcemy na przykład odmówić pożyczenia pieniędzy.

Doświadczenie podpowiadało nam, że tajemnice są klinem, który prędzej czy później wbije się w nasz związek. Z drobnych tajemnic powstaną własne sprawy. Życie zacznie się dzielić na obszary "nasze" i "moje". Powoli przestaniemy akceptować swoje hobby, zaczniemy oddzielać sfery zainteresowań, przyjaciół i w końcu finanse. Chcieliśmy, aby nawet to, że któreś z nas więcej zarabia w danym okresie życia było poprzedzone świadomą decyzją, wyborem, wspólną drogą. Aby wszystko było transparentne, tak jak to, że się kochamy. Wartością zaś było to, że nie mamy tematów tabu, nawet najbardziej intymnych. Taka postawa otwartości wiązała się ze wzajemną akceptacją  słabości, które, jeśli nam przeszkadzały, staraliśmy się wspólnie zamieniać na mocne strony.
Pamiętam początki naszej znajomości, kiedy poznałam mojego przyszłego męża. Od początku jawił mi się jako bardzo silna osobowość, facet otwarty na świat i wizjoner. Jednocześnie był skromny, nieśmiały i absolutnie nie doceniał swoich mocnych stron. Bardzo szybko uczyniliśmy z nich użytek, stając się parą trenerów, którzy stanęli obok siebie i wzajemnie się wspierając doskonalili własne kompetencje, rozwijali talenty, realizowali postawione sobie cele. To był okres uczenia się, ogromnej pracy nad sobą, nad związkiem i rozwojem zawodowym. To była prawdziwa kreacja pozbawiona rywalizacji, która zabijałaby motywację do uczenia, a wzmacniała zazdrość o sukcesy i  powoli niszczyła związek. 

To, że mogliśmy rozmawiać o wszystkim, bez obaw o utratę poczucia własnej wartości, pozwoliło nam na przykład udzielać sobie informacji zwrotnej, kiedy któreś z nas popełniało błąd. Błąd mógł  bowiem kosztować utratę autorytetu w grupie szkolonych przez nas uczestników i obniżać poziom prowadzonych przez nas warsztatów. Wzajemna ocena z dobrą intencją była koniecznym elementem naszego rozwoju i doskonalenia warsztatu trenerskiego. Stało się to źródłem naszych sukcesów zawodowych i satysfakcji z pracy. Nie było to łatwe, kiedy rozpoczynaliśmy naszą wspólną ścieżkę zawodową. Gdyby ocena miała na celu atak czy ośmieszenie, zapewne nie wytrwalibyśmy długo w tak destruktywnej atmosferze.  Na szczęście potrafiliśmy przekuwać ocenę w sukces, gdyż ufaliśmy sobie na tyle, że przyjmowaliśmy krytykę bez negatywnych emocji. Mogliśmy o tych obszarach zawodowych zawsze otwarcie dyskutować. To napędzało naszą motywację do pracy i samodoskonalenia. 

Dlatego niejako w ramach tego, aby rozmawiać ze sobą o wszystkim, podkreśliłabym szczególnie  umiejętność wspólnej analizy sukcesów i porażek, których doświadczamy. Poświęcimy temu oddzielny wpis, bo to - moim zdaniem - jedna z kluczowych kompetencji w związku. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Myślcie o sobie w kategoriach MY

Dzisiaj przedstawię swój komentarz do pierwszego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Myślcie o sobie w kategoriach MY.

Myślenie w kategoriach MY to myślenie o związku jako całości, jako systemie pozbawionym rywalizacji i egoizmu. To budowanie tożsamości związku, w którym obowiązuje zasada partnerstwa, zaufania i współodpowiedzialności.

W takim związku nie ma znaczenia, kto więcej zarabia lub kto ma większe sukcesy zawodowe, bo przecież na tę sytuację pracujecie razem, podejmując wspólne decyzje. Będąc w takim partnerskim związku nie boimy się ośmieszenia w oczach partnera, bo przecież, jeśli się kochamy, to akceptujemy również swoje słabostki. Nie grozi nam także publiczne ośmieszanie nas przez partnera, bo byłoby to “autoośmieszenie”.

Myślenie w kategoriach MY podkreśla więc wspólnotę interesów, co pozbawia związek partykularnych interesów, procesu, który go niszczy i więzi w nim panujące. Jest to więc bardzo istotna wartość kreująca siłę związku i budująca jego zdrowe relacje.

Jak z tego wynika jesteśmy zwolennikami partnerstwa w związku, gdyż pozwala to na spełnienie się obojga ludzi lub świadomym podejmowaniu decyzji o jego kształcie. Możecie wyznaczyć sobie określone role na jakiś czas, aby potem zmienić ten model, kiedy uznacie za stosowne…. Możecie na przykład podjąć wspólnie decyzję, że mąż zajmuje się dzieckiem, a żona idzie do pracy, bo lepiej zarabia albo z jakiegoś innego powody równie ważnego.

Ale czy oznacza to, że w związku przestajemy być sobą, że gubimy swoją tożsamość, własne przekonania, wartości, czyli to wszystko, co składa się na naszą osobowość? Czy wtedy ograniczamy swój indywidualizm? Nic bardziej mylącego. Osoby kreujące związek wnoszą całe bogactwo własnych wartości, sposobu myślenia i odmienności związanej z byciem sobą. Na szczęście ludzie różnią się od siebie i to wzbogaca ich życie. Daje im szanse na postrzeganie świata z różnych punktów  widzenia, co może uchronić ich od popełniania błędów życiowych.

A konkretnie to, co różni ludzi, to sposób, w jaki zbierają i porządkują odbierane przez mózg informacje i bodźce ze świata zewnętrznego (tzw. metaprogramy). Ta odmienność może pracować przeciwko nam, kiedy nie mamy świadomości, skąd się bierze. To ogromna wiedza, którą warto posiąść, aby kształtować związek w oparciu o świadomość swojej różnorodności wzbogacając jego potencjał i zasoby. Za przykład może nam posłużyć, choćby to, jak robimy zakupy. Jedna osoba ma procedurę kupowania. Idzie do sklepu i wybiera potrzebną rzecz według określonych wcześniej kryteriów: marka, jakość, rozmiar… Inna osoba potrzebuje pospacerować i obejrzeć wiele tego samego rodzaju rzeczy, aby z tych opcji wybrać jedną, jej zdaniem najlepszą. Zdarzyło Wam się kupować coś razem ze swoim partnerem i widzieć jego zniecierpliwienie, że wchodzimy do kolejnego sklepu po tę sama rzecz. On dokonałby zakupu w pierwszym, maksimum drugim, jeśli nie byłoby towaru zgodnego z jego kryteriami. Ja ze swoim mężem właśnie różnimy się w tym zakresie. Kiedy idziemy do sklepu razem bardzo zależy mi na tym, aby on obejrzał mnie na przykład w sukience, którą chcę kupić. Jednak ja potrzebuję „pobuszować” po kilku, a często kilkunastu sklepach, a on kupuje w pierwszym. Kiedy wchodzi ze mną do drugiego sklepu widzę jego błagalne spojrzenie: Wybierz już, proszę, a po chwili słyszę komunikat: Boli mnie głowa, jestem zmęczony, bardzo głodny albo coś jeszcze bardziej  –  dla mnie  –  absurdalnego (poczułem ból głowy, już gdy to czytałem… – dopisek Andrzeja). Przecież  ja w sklepie nie czuje głodu, bólu czy zmęczenia. Po prostu chcę coś kupić. Dlatego wiedząc, co mnie spotka, sadzam męża w najbliższej kawiarence lub barze. On zamawia kawę lub jedzenie, otwiera komputer… i wtedy mam czas oraz zagwarantowaną jego obecność, gdy dokonam już wyboru. Wtedy pomaga mi podjąć ostateczną decyzję, robiąc za moje „krytyczne lustro”. Jego aktywność trwa  chwilę i oboje jesteśmy zadowoleni. W przeciwnym razie wymówki pod tytułem: Ty zawsze…  i niezadowolenie. (Kiedyś w jakiejś galerii poszedłem do kina, by dać Monice czas za zakupy. Gdy spotkaliśmy się po przeszło dwugodzinnym seansie, zapytała,  dlaczego wybrałem tak krótki film… – dopisek Andrzeja).

Wiedza, że ludzie mogą robić zakupy w różny sposób, to informacja, że ludzie w różny sposób podejmują decyzję. (I wcale nie jest prawdą, że w przeciwieństwie do mężczyzn wszystkie kobiety lubią zakupy). Akceptacja takiego stanu rzeczy to krok do współpracy i zgody. Niewiedza, czy brak świadomości, że nie jest to ich zła wola czy brak umiejętności podejmowania decyzji często generuje konflikt. W poważnych sprawach dotyczących na przykład finansów może to być źródłem poważnych problemów, a nawet rozwodu. Znaczy to, że tych dwoje ludzi mogłoby się dogadać, gdyby mieli wiedzę o sobie w związku. To samo dotyczy seksu, wychowania dzieci, wyboru wakacji czy innych ważnych spraw w życiu rodziny. Taka wiedza jest kluczem do stabilności związku i myślenia w kategoriach MY przy całej różnorodności i bogactwie jego zasobów. Trzeba akceptować i rozumieć swoją różnorodność i dążyć do synergii.

Podałam przykład o meteorogramie: opcje-procedury. Jest ich oczywiście dużo więcej, a więc potencjalnych źródeł konfliktu w naszym codziennym życiu – niestety też. I tu mam dobrą wiadomość: tego można się nauczyć. Dlatego zachęcam Was do zadawania pytań dotyczących odrębności w związku i jak je rozumieć.