Dzisiaj przedstawię swój komentarz do trzeciego sekretu
udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that
lasts): Dbajcie o swojego partnera, troszczcie się o niego i szanujcie go.
Dbałość o partnera, wzajemny szacunek i troska, to codzienne budowanie więzi.
To wyraz miłości i potwierdzanie wartości związku dla jego partnerów. Bez tych
wartości żadna kochająca się para nie może istnieć i nie przetrwa próby czasu.
Te wartości to pokarm, którym karmi się związek na co dzień, bez względu na to,
czy w panuje w nim zgodność, czy istnieje różnica zdań w konkretnej sytuacji.
Wzajemny szacunek pozwoli szybciej osiągnąć porozumienie nawet w razie trudnego
do rozwiązania konfliktu.
Troska o partnera to codzienne podsycanie miłości, niewerbalne informowanie tej drugiej osoby, że się ją kocha. Kojarzy mi się to z codziennym podlewaniem roślin na tarasie, aby cieszyły oko możliwie najdłużej, gdyż relacja oparta na dbałości i wzajemnym szacunku to inwestycja w trwałość związku. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na słowo wzajemny. Jest ono kluczowe i świadczy o tym, że obie strony są równie zaangażowane w budowanie związku i podtrzymywanie więzi. Obserwowaliście pewnie, mam nadzieje, że nie we własnym związku, sytuację jednostronnego zaangażowania. Łatwo się domyślić, jak czuje się ta druga strona, pozbawiona dbałości partnera, troski czy szacunku. Zwykle kobiety są taką opiekuńczą stroną w związku. Często przejmując inicjatywę bycia troskliwym zabierają mężczyźnie możliwość odwzajemnienia się tym samym. Zdarza się, że kobieta staje się nadopiekuńcza i zaczyna narzucać się w dbałości o partnera wykonując za niego czynności, w których z powodzeniem świetnie sobie radzi. Z czasem, takie reguły gry wchodzą w nawyk mężczyźnie zwalniając go z często z podstawowych obowiązków, a w kobiecie narasta przekonanie o wykorzystywaniu jej w codziennym życiu. Zwykle ten nierówny podział obowiązków staje się źródłem konfliktu.
Ja nie jestem za stereotypową rolą kobiety w związku definiującą jej obowiązki z założenia. Jeżeli w domu kobiety panował taki model, jej matka tak robiła i dlatego, z pokolenia na pokolenie, przekazywany jest ten sam wzorzec zachowania, wzorzec pełnego serwisu dla mężczyzny. Nie mam nic przeciwko temu, aby tak się działo, jeśli to jest uzgodnione, uzasadnione sytuacją, ale przede wszystkim wynika z chęci, a nie obowiązku. Dużo łatwiej jest wyprasować koszulę mężowi, bo chce się mu pomóc w konkretnej sytuacji, niż wiedząc, że to mój obowiązek tylko dlatego, że jestem kobietą. To oznaczałoby, że muszę sprzątać, gotować, prać, sprzątać, prasować, robić zakupy… tylko dla tego, że jestem kobietą. Mnie to ”muszę” bardzo wkurza. A świadomość, że jestem kobietą, jeszcze nie determinuje wszystkich moich obowiązków. Zdecydowanie wolę „chcieć”, nawet kiedy wykonuję te wszystkie czynności, kiedy rozumiem potrzebę ich robienia w danej sytuacji. Chcę też mieć przekonanie, że mój mąż jest gotowy do pomocy widząc mój wysiłek, bo ma do mnie szacunek i dba o mnie tak, jak o siebie, troszczy się np., o mój chory kręgosłup kiedy dźwigam zakupy. Ja natomiast troszczę się o niego, kiedy on potrzebuje wsparcia. To jest zdrowy związek oparty na zdrowych relacjach, a nie na stereotypach czy schematach. W naszym związku panuje zasada współdziałania, pomagania sobie w obowiązkach, które są koniecznym elementem codziennego życia. Dlatego w miarę możliwości razem sprzątamy, gotujemy czy wykonujemy codzienne prace, które realizowane przez jedną osobę trwałyby dużo dłużej i wymagałyby większego wysiłku.
Jednostronna inwestycja, w moim odczuciu, jest sygnałem, że trzeba się zastanowić nad funkcjonowaniem w związku. To sygnał ostrzegawczy o braku motywacji jednej ze stron, który należy potraktować naprawdę poważnie, rozważyć przyczyny, wyciągnąć wnioski i poszukać rozwiązań.
Model współpracy sprawdza się w naszym związku i powoduje, że czujemy współodpowiedzialność za nasze sukcesy i porażki. Są zwycięzcy i są pokonani, ale nie ma winnych, rozczarowanych, zniechęconych, czy wykorzystywanych. Może warto rozważyć też taki model u Ciebie? Zastanów się więc, jak funkcjonuje Twój związek? Czy jest obustronnie satysfakcjonujący i stabilny? Czy jest oparty na miłości, szacunku, wzajemnej trosce i dbałości? Jeśli nasz przykład skłoni Cię do refleksji, to uznam to za swój sukces.
Troska o partnera to codzienne podsycanie miłości, niewerbalne informowanie tej drugiej osoby, że się ją kocha. Kojarzy mi się to z codziennym podlewaniem roślin na tarasie, aby cieszyły oko możliwie najdłużej, gdyż relacja oparta na dbałości i wzajemnym szacunku to inwestycja w trwałość związku. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na słowo wzajemny. Jest ono kluczowe i świadczy o tym, że obie strony są równie zaangażowane w budowanie związku i podtrzymywanie więzi. Obserwowaliście pewnie, mam nadzieje, że nie we własnym związku, sytuację jednostronnego zaangażowania. Łatwo się domyślić, jak czuje się ta druga strona, pozbawiona dbałości partnera, troski czy szacunku. Zwykle kobiety są taką opiekuńczą stroną w związku. Często przejmując inicjatywę bycia troskliwym zabierają mężczyźnie możliwość odwzajemnienia się tym samym. Zdarza się, że kobieta staje się nadopiekuńcza i zaczyna narzucać się w dbałości o partnera wykonując za niego czynności, w których z powodzeniem świetnie sobie radzi. Z czasem, takie reguły gry wchodzą w nawyk mężczyźnie zwalniając go z często z podstawowych obowiązków, a w kobiecie narasta przekonanie o wykorzystywaniu jej w codziennym życiu. Zwykle ten nierówny podział obowiązków staje się źródłem konfliktu.
Ja nie jestem za stereotypową rolą kobiety w związku definiującą jej obowiązki z założenia. Jeżeli w domu kobiety panował taki model, jej matka tak robiła i dlatego, z pokolenia na pokolenie, przekazywany jest ten sam wzorzec zachowania, wzorzec pełnego serwisu dla mężczyzny. Nie mam nic przeciwko temu, aby tak się działo, jeśli to jest uzgodnione, uzasadnione sytuacją, ale przede wszystkim wynika z chęci, a nie obowiązku. Dużo łatwiej jest wyprasować koszulę mężowi, bo chce się mu pomóc w konkretnej sytuacji, niż wiedząc, że to mój obowiązek tylko dlatego, że jestem kobietą. To oznaczałoby, że muszę sprzątać, gotować, prać, sprzątać, prasować, robić zakupy… tylko dla tego, że jestem kobietą. Mnie to ”muszę” bardzo wkurza. A świadomość, że jestem kobietą, jeszcze nie determinuje wszystkich moich obowiązków. Zdecydowanie wolę „chcieć”, nawet kiedy wykonuję te wszystkie czynności, kiedy rozumiem potrzebę ich robienia w danej sytuacji. Chcę też mieć przekonanie, że mój mąż jest gotowy do pomocy widząc mój wysiłek, bo ma do mnie szacunek i dba o mnie tak, jak o siebie, troszczy się np., o mój chory kręgosłup kiedy dźwigam zakupy. Ja natomiast troszczę się o niego, kiedy on potrzebuje wsparcia. To jest zdrowy związek oparty na zdrowych relacjach, a nie na stereotypach czy schematach. W naszym związku panuje zasada współdziałania, pomagania sobie w obowiązkach, które są koniecznym elementem codziennego życia. Dlatego w miarę możliwości razem sprzątamy, gotujemy czy wykonujemy codzienne prace, które realizowane przez jedną osobę trwałyby dużo dłużej i wymagałyby większego wysiłku.
Jednostronna inwestycja, w moim odczuciu, jest sygnałem, że trzeba się zastanowić nad funkcjonowaniem w związku. To sygnał ostrzegawczy o braku motywacji jednej ze stron, który należy potraktować naprawdę poważnie, rozważyć przyczyny, wyciągnąć wnioski i poszukać rozwiązań.
Model współpracy sprawdza się w naszym związku i powoduje, że czujemy współodpowiedzialność za nasze sukcesy i porażki. Są zwycięzcy i są pokonani, ale nie ma winnych, rozczarowanych, zniechęconych, czy wykorzystywanych. Może warto rozważyć też taki model u Ciebie? Zastanów się więc, jak funkcjonuje Twój związek? Czy jest obustronnie satysfakcjonujący i stabilny? Czy jest oparty na miłości, szacunku, wzajemnej trosce i dbałości? Jeśli nasz przykład skłoni Cię do refleksji, to uznam to za swój sukces.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz