W poście Gorący żar ogniska domowego za Mieczysławem Plopą podałam cztery wymiary związku: intymność, samorealizacja, podobieństwo i rozczarowanie. Żeby Was uchronić przed tym ostatnim, w kolejnych postach omawiam pierwsze trzy. Dzisiaj podobieństwo.
Podobne cechy charakteru, poglądy, system wartości, zainteresowania to baza porozumienia. Łatwiej żyć we wspólnym gospodarstwie, kiedy łączą nas podobne wartości (polecam powrót do postu „Rozwód? Ależ TAK” kiedy pisałam o
tym jak ważne są wspólne wartości). Aby krótko zilustrować Wam sytuacje
przeciwną podam przykład: Co w sytuacji, kiedy dla żony najważniejsza jest
rodzina, chce mieć dzieci i poświęcić się wychowaniu (wartości: rodzina, miłość,
macierzyństwo), a mąż chce robić karierę zawodową (wartości: praca, kariera,
sukces, uznanie), nie chce słyszeć o dzieciach, które wniosą chaos w jego życie
i będą zajmować mu czas. Pojawia się konflikt wartości, który może zaostrzyć
się z czasem. Niezaspokojenie potrzeb kobiety, która myśli o byciu matką, jest
czynnikiem bardzo silnie konfliktogennym. Dla niej świat się zaczyna i kończy na
dzieciach, przynajmniej w początkowej fazie macierzyństwa, a mężowi to komplikuje
realizację kariery zawodowej i budowania swojej pozycji. To bardzo silny
konflikt wartości, którego można uniknąć rozmawiając o tym w fazie testowania
związku. Można też szukać konsensusu i starać się pogodzić interesy. Kiedy
pojawi się dziecko, jest już za późno na ustalenia; trzeba akceptować zaistniałą
sytuację.
W ramach wartości źródłem konfliktu mogą być również wartości
religijne (wiara, poglądy na aborcję, współżycie przed ślubem…). Trzeba mieć
tego świadomość, zanim będzie za późno.
Zasadą, która rządzi w tym obszarze, jest zasada podobieństwa, czyli
dostrojenie. Jeśli partnerzy bardzo różnią się światopoglądowo, mają różne
charaktery i zainteresowania, to prosta droga do konfliktu i kompletnego braku
zrozumienia. Te różnice powodują, że nie potrafią zarządzać swoimi zasobami i
tracą porozumienie, nie mają wspólnych płaszczyzn postrzegania świata, więc się
kłócą i przekonują do swoich wizji świata, gdyż nie potrafią urozmaicać,
wzbogacać swojego życie dzięki różnicy zasobów. Sztuka konsensusu wymaga dużej
świadomości własnych zasobów, odpowiedzialności za własne życie i elastyczności
w szukaniu wzajemnie satysfakcjonujących rozwiązań. Takiego zarządzania zasobami
związku trzeba się uczyć i robić to z pełną świadomością. W przeciwnym razie
życie staje się „drogą przez mękę”, toczy się w braku zrozumienia, poczuciu
krzywdy, potrzeby ulegania silniejszemu partnerowi i ogromnym dyskomforcie
życiowym. Łatwiej więc dobierać się na zasadzie podobieństwa i wtedy unikniemy czyhających na nas pułapek i konfliktów.
Oczywiście bycie bardzo podobnym jest mało prawdopodobne, więc i tak trzeba
będzie akceptować odmienność partnera i nauczyć się wspomnianego wcześniej
konsensusu wypracowywanego w trakcie trwania związku. Jestem zdania, że
różnorodność zasobów partnerów może być ogromną wartością w związku, jeśli się ją rozumie i potrafi się z niej twórczo korzystać.