Dzisiaj przedstawię swój komentarz do piątego sekretu udanego małżeństwa wg Elizabeth i Charlesa Schmitz (Building a love that lasts): Prowadźcie wspólny budżet.
O ho ho – kontrowersyjna propozycja.
Przez lata pracy w charakterze psychologa czy terapeuty, albo po prostu
obserwując ludzi w ich codziennych zmaganiach spotkałam kilka modeli dotyczących
finansów w związku.
W naszym związku wybraliśmy opcję transparentności w kwestii finansów,
chociaż potrzebowaliśmy czasu, żeby do tego modelu dojrzeć. Jest to wielowątkowa
kwestia. Przede wszystkim finanse to bardzo ważny, ale przede wszystkim trudny
obszar w związku, powiedziałabym nawet, że kluczowy. Jeżeli ludzie potrafią
się porozumieć w tej kwestii, jest nadzieja, że dogadają się w innych obszarach.
Samozwańczy lider
Czasem mężczyzna sam przejmuje odpowiedzialność za finanse, traktując
kobietę, jak osobę niepełnosprawną umysłowo? To znakomity powód do konfliktów,
nawet w sytuacji, gdy kobieta w pełni akceptuje taką rolę. Czy możliwe jest
bowiem całkowite podporządkowanie się decyzjom partnera? Co w sytuacji, kiedy
mężczyzna raz za razem podejmuje niekorzystne dla związku decyzje? Co wtedy z tą
pełną akceptacją?
Jeśli decyzje podejmuje jedna osoba, to zawsze robi to przez pryzmat własnych
potrzeb i indywidualnego rozumienia świata. Mimo najlepszych intencji realizuje
własne cele, bardziej lub mniej świadomie.
Unikanie podejmowania decyzji
Zaobserwowałam też model, w którym obie strony unikają podejmowania decyzji.
Życie toczy się i jakoś to jest. Taki stan trwa do momentu, kiedy wydarzy się
coś ewidentnie złego dla związku. Może to być przeoczenie jakiejś korzystnej
operacji finansowej, która pozwoliłaby poprawić jakość życia, spłacić długi itp.
Wtedy pojawia się czarna strona unikania, a mianowicie wzajemne obwinianie się.
W takiej sytuacji albo żona zarzuca mężowi brak decyzyjności, albo mąż żonie
brak wsparcia. Sprawa jest trudna, nie ma winnych, albo wprost przeciwnie –
wszyscy są winni… Nastrój wzajemnej złości partnerów może przenosić się na inne
sfery ich życia, wywołując narastającą niechęć.
Pary często unikają tematu podejmowania decyzji finansowych, bo finanse stają
się źródłem konfliktu. Tymczasem wspólne podejmowanie decyzji finansowych to
budowanie partnerstwa w związku, słuchanie argumentacji, szukanie rozwiązań w
sytuacjach trudnych. To rozłożenie odpowiedzialność za dobre lub złe
przedsięwzięcia. Znika kwestia szukania winnego za ewentualne porażki. To
oczywiście odpowiedzialność za związek i czasem jego dalsze funkcjonowanie.
Samiec alfa
Może też być tak, że kobieta świadomie oddaje to pole mężowi (lub odwrotnie),
gdyż nie czuje się fachowcem w kwestiach finansowych. Kiedy jednak skutki
decyzji nie są po jej myśli, chętnie wytyka mężowi błędy, bo łatwiej się mądrzyć
po fakcie, niż szukać rozwiązań.
Jednak bez względu na to, czy partnerzy znają się na finansach, czy nie,
decyzje w tej materii trzeba podejmować, a to wiąże się ze zdefiniowaniem
własnych potrzeb. Tu wspólne działanie jest pożądane, a nawet konieczne, bo
skutki jednostronnych decyzji mogą być opłakane.
Udawanie, że decyzje są wspólne
Czasem małżonkowie lub partnerzy twierdzą, że wspólnie podejmują decyzje, ale
kiedy dochodzi do podjęcia decyzji żona (lub mąż) mówi: Mam do ciebie
zaufanie, co myślisz na ten temat …. No dobrze, to zróbmy tak jak uważasz.
Znowu jest to model ryzykowny, bo sprawdza się tylko w sytuacjach trafnych
decyzji. Jeśli nawet taka sytuacja nie kończy się konfliktem czy kłótnią w razie
porażki, to wcale nie znaczy, że partner, który nie wziął na siebie jej ciężaru,
nie ma pretensji. Czasem są to nieartykułowane pretensje, gromadzone przez lata
omawiane w gabinecie terapeuty lub podczas przyjacielskich spotkań: Moja żona
to nigdy…., Mój mąż nie potrafi nawet… Co to oznacza? Konflikt, tylko
nieujawniony, nienazwany, skrywany latami, często kończący się rozwodem po
wybuchu zbierającego się przez lata wulkanu niezadowolenia.
Każdy sobie, rzepkę skrobie
Spotykam też model, w którym każde z partnerów czy małżonków ma własny budżet
i samodzielnie nim zarządza. Nie ma więc obwiniania się za niewłaściwe decyzje,
bo każdy sam jest za nie odpowiedzialny. Każde z partnerów ma swoje wydatki, a w
kwestiach wspólnych przedsięwzięć ustalana jest „zrzuta”. Nie wiem, co łączy
tych ludzi, jeśli mają własne konta, własne tajemnice, inwestują pieniądze w
różne przedsięwzięcia? Jak to wpływa na ich związek? Czy są dobrze działającym
układem? Czy czują się parą? Kto z nich finansuje na przykład edukację wspólnych
dzieci? Czy dzieci też są dzielone pomiędzy partnerów? To żart, ale pojawia się
wiele znaków zapytania, na które nie potrafię odpowiedzieć. Na przykład, czy są
szczęśliwi mając własne światy, do których nie dopuszczają partnerów? Czemu ma
służyć ten podział? Czy łatwiej im tak żyć obok siebie, a nie razem? Czy są
papierowym związkiem dwojga ludzi mieszkających pod wspólnym dachem?
Może ktoś żyjący w takim modelu zechce się wypowiedzieć?
Transparentność i partnerstwo w podejmowaniu decyzji
Wspólny budżet to akceptacja dla wspólnych celów życiowych, które finanse
wyznaczają. Kłótnia o to, ile pieniędzy poświęcić na wakacje, a ile włożyć w
dom, może być powodem do rozwodu. Łatwiej więc po prostu jej unikać albo
decyzją obciążyć partnera: będzie na kogo narzekać… Wiele małżeństw ustala, kto
podejmuje decyzje finansowe, ale proszę mi wierzyć, że to działa dobrze tylko w
sytuacji dobrych decyzji. Wtedy może być nawet powodem do dumy drugiego
partnera. Ale co w sytuacji decyzji nietrafionych? Trudno założyć, że partner
podejmujący decyzje podejmie wyłącznie te właściwe, to niewykonalne. Więc
zakładam, że taka sytuacja może być źródłem konfliktu.
Dużo bardziej dojrzałym modelem jest partycypacja w procesie podejmowania
decyzji obu partnerów wsparta świadomością odpowiedzialności za te decyzje,
zwłaszcza te nietrafione. My doszliśmy do takich wniosków, kiedy decyzji już nie
dało się odraczać. Dlatego realizowaliśmy model partnerski zarówno pod względem
decyzji, jak i jej skutków. Jak pisałam wcześniej, wspólne decyzje to, to
wspólna odpowiedzialność. Łatwiej je razem podejmować i mieć świadomość, że
zarówno za sukces, jak i porażkę jesteśmy współodpowiedzialni. Lepiej więc mieć
możliwość dogłębnej analizy różnych aspektów i różnych perspektyw, wykorzystując
zasoby obu partnerów, niż narażać się na wzajemne rozliczanie. To burzy związek,
konfliktuje partnerów i oddala ich od siebie.
Potraktujmy więc budżet i finanse w ogóle jako swoiste wyzwanie stojące przed
każdym związkiem, bez względu na to czy jest zalegalizowany, czy nie. To wymiar
kreujący związek, gdyż definiuje potrzeby, poziom życia, ustala priorytety.
Jeśli partnerzy są gotowi dyskutować do skutku, przekonywać się wzajemnie i
wspólnie wypracować decyzje, to jest to znakomity test jakości ich związku. To
umiejętność, która eliminuje wzajemne obwinianie, krytykę i ocenę. To wartość,
która przyczynia się do porozumienia na głębszym poziomie jednocząc ludzi i
dając im satysfakcję, że potrafili się dogadać. To jest to szczęśliwy związek,
który cieszy się sukcesem i rozważa zmianę w sytuacji porażki.
Sukces ma wielu ojców, a porażka jest zawsze sierotą. Mając to uwadze warto
dążyć do współpracy w tych trudnych obszarach funkcjonowania związku. My
niejednokrotnie staczaliśmy wielogodzinne „batalie” przekonując się o własnych
racjach. Zdarzało się, że dzień był za krótki na rozstrzygnięcie problemów
dotyczących zwłaszcza finansów dotyczących naszych dzieci. Jednak smak
kompromisu lub pojednania to ogromna satysfakcja, to bezcenne doświadczenie
budujące siłę związku
Bez względu na to, czy partnerzy znają się na finansach, czy nie, decyzje
finansowe muszą być podejmowane, nawet te odroczone. Wiąże się to z określeniem
własnych i wspólnych potrzeb. Dlatego – moim zdaniem – wspólne działanie jest
konieczne, jeśli mają to być wspólne cele życiowe dwojga kochających się osób.
Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy.
O pieniądzach nie potrafimy rozmawiać nawet, jako społeczeństwo, więc temat jest bardzo ważny, wzbudza wiele emocji..
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ZA wspólnym gospodarowaniem i widzę teraz, jaki destrukcyjny wpływ mają "samodzielne decyzje".
Trochę na przeszkodzie, moim zdaniem stoi propagowana przez "psychologiczne harlequiny" NIEZALEŻNOŚĆ.
Wszak wyższym stopniem uspołecznienia jest WSPÓŁZALEŻNOŚĆ. Tą jednak buduje się na zaufaniu i wspólnych celach - i tu znów kwestia "samorealizacji".
Warto prowadzic budżet, gdyż w ten sposób mamy kontrolę nad wydatkami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Bartłomiej z Confronter, http://confronter.pl